-Ale ja proszę o spokój!- Kaja prawie ze płakała, patrząc jak jej mąż krył się za biurkiem przed wszystkim co uczniowie znaleźli pod ręką po jego "prześmiesznym" żarcie który jak zawsze wyszedł do niczego. Yukki i Czelsi gwizdali patrząc na wszystkie strony i udając ze wcale nie są jego dziećmi, aż w końcu nadeszło wybawienie mężczyzny czyli dzwonek. Uczniowie z krzykiem, piskiem, rozmowami i śmiechem opuścili salę. Jednak tuż za wyjściem wszystko ucichło, wszyscy pobladli a happy grupe children patrzyli na dwie osoby, wygnani przecisnęli się i również spojrzeli na .... rodziców Leo, Alexy,Luka i Sharon. Nawet ich dzieciaczki zdziwiły się na ich widok. Kobieta miała długie do połowy uda brązowe, lekko kręcone włosy, z fioletowymi, pomarańczowymi i niebieskimi pasemkami, a wzrok zimnych, brązowych jak czekolada oczu wyrażał że jak ją ktoś zdenerwuje to powyrzyna wszystkich jednym duchem palca, Hao natomiast wyglądał w miarę normalnie, miał włosy do pasa, brązowe, prawie czerwone oczy które przypominały smocze i obserwowały wszystkich dookoła.
-Co to za zamieszanie, przesunąć się mendy!-warknęła dziewczyna o białych włosach przepychając się i znajdując tuż przed dwójką.- A wy co? Mroczne elfy z drogi szmaciarze, wiecie kim jest mój ojciec.- Hao zaśmiał się, co zrobiła i Miki. Elizabetrz przełknęła ślinę i schowała się za Leo. Ten popatrzył na nią jak na idiotkę i wraz z rodzeństwem oraz Sharon poszedł witać rodziców którzy już wbili do głowy białowłosej kim są i czemu się z nimi nie zaczyna, więc ta chcąc nie chcąc cofnęła się, a tam wpadła na matkę która wpatrywała się w dawną przyjaciółkę i kuzyna.
-Dużo się zmienili...-szepnęła. Dziewczyną coś trzasnęło, wnerwiło ją że matka tak mówi a była jedną z osób które były za posłaniem ich na wyspę.
-Trzeba było pomyśleć zanim ich wysłaliście na ognistą wyspę...- skwitowała. Jej matka zrobiła minę typu foch i odeszła. Wtem zauważyła Mena. Stał i trząsł się ze wściekłości którą miał wypisaną na twarzy.
-Co się stało?-zapytała go.
-To ona zabiła moją matkę...-warknął zaciskając ręce w pięści.
-Wiesz nie wiadomo na pewno...- Elizabeth odkąd poznała tą sprawę. Nie wierzyła że zrobili to oni, może i było kilka dowodów na nich, może i Miki miała depresję, a Hao rozpaczał po śmierci żony, ale nawet po tym nie uwierzy że zrobili by takie błędy i zabijali tak że jednomyślnie wszystko wskazuje na nich.
-Wszystko na nią wskazuje!-warknął. Elizabeth westchnęła i pokręciła tylko głową, wiedziała że jak chłopak się uprze to nie da za wygraną...
-Uwaga mamin synki i córunie tatuśków- powiedział Hao, mówił normalnie, ale żaden krzyk, żaden megafon, nic do tej poty nie uzyskało takiego efektu w tej szkole.- Na początek, przed zajęciami odbędzie się mały pokazik, wykłady z nami macie jutro, ale teraz i tak ratujemy was od zajęć, ale też nie całych... Na początek oto mój duch władający żywiołami, lecz ja korzystam głównie z żywiołu ognia.- Sharon stała z pół uśmiechem na twarzy, Hana patrzył na nią zaskoczony, potem wrócił na patrzenie jak Hao przyzywa swego ducha. Elizabeth oczy się zaświeciły na widok wielkiego, pomarańczowo-czerwonego stwora. Duch Ognia patrzył na wszystkich, nie atakował, nie robił nic.
-I co my mamy robić? Bać się tego?-zapytał jakiś chłopaczek. - To jest tylko wielkie i tyle...-burknął. Hao z największym trudem oparł się pokusie zabicia bezczelnego smarkacza i jedyne co zrobił to spojrzał na D.O z uśmiechem, a ten w ułamku mini sekundy podpalił drzewo obok chłopaka. Nieistotny-męski-charakter-którego-mamy-w-poważaniu podskoczył i wylądował na rękach Luny. Ta go puściła prychając i warcząc że tu są tylko tchórze.
-Już wiesz co może zrobić minimalnie minimalną siłą swojego minimum?- zapytał szatyn dalej z uśmiechem. Potem trochę pochrzanił, a później Miki weszła na środek placu.
-Dobrze zacznijmy....-powiedziała, wyjęła sztylet z (bez podtekstów zboki-,-) pochwy i rozcięła nim sobie skórę na dłoni. Wszyscy zdębieli, ona ścisnęła rękę, a z niej poleciała krew tworząc, mniej więcej, kółko. Po chwili wbiła w środek okręgu na ziemi sztylet i zaczęła coś szeptać odsuwając się coraz dalej, wszyscy robili to samo. Po chwili ziemia została rozdarta przez wielką czarną łapę z ostrymi jak diabli pazurami. Potem druga taka sama łapa, a na końcu wyłoniło się...
czwartek, 10 grudnia 2015
piątek, 4 grudnia 2015
14- Wykłady....
Royalsi, rebelsi i kilka innych nieistotnych istot weszło do sali. Dara spojrzała na nich zdziwiona, potem przypomniało jej się ze powiedziała wszystkim poza nimi. Westchnęła i wstała.
-Zajęcia prze najbliższe dwa dni są odwołane, potem macie kilka dni wykładów specjalnych i wielką imprezę...
-Juchuuu!!!!!!- zawył Yuki i już go nie było. Wszyscy inni też zebrali się do wyjścia, bo się rozpakowali więc trzeba się pozbierać, nauczycielka biła się chwile z myślami, ale stwierdziła ze musi im to powiedzieć.
-Alexandro, Sharon, Czelsi, Men, Lucy, Brad, Maxi... Zostańcie muszę wam coś powiedzieć...- nie zdążyła zawołać braci wilkołaczki, ale trudno. Usiadła spokojnie i patrzyła na uczniów.- Prowadzącymi wygłady będą wasi rodzice.
-Chwila, mam rozumieć że wykładowcami będą wyklęci!? Czy nasz dyrektor oszalał!?- Brad po raz pierwszy pokazał jakieś emocje.
-Zgadzam się z nim. Nie to że nie wierze ze mogą nas nauczyć wiele dobrego, wiem że i ich rodzice zabijali ale to jest zbyt mądry pomysł....- Maxi nie wyglądała na zachwyconą. Inni też nie byli z tego faktu zachwyceni.
-Ciesze się że to zauważyłaś, a ja mam inne apropos. Na wykładziki starszych tych sztywniaków można przynieść kakao, poduszkę i koc, nie?-zaczęła Sharona.
-I MP3 pleyera i książkę?- dodała Alexa.
- Możecie w ogóle nie przychodzić- burknęła Czelsi.
-Twój pierwszy dobry pomysł od początku twego życia.
-Obecność jest obowiązkowa, potem będą sprawdziany z wykładów!- wściekłą się Dara.- A teraz do widzenia, korzystajcie z wolnego.- wszyscy warcząc na siebie nawzajem odeszli w swoje strony. Lucy poszła do Ikuto, zostali oficjalną parą, Men poszedł na siłownię, Alexa na basen, a inni poszli do swoich pokoi.
-Zajęcia prze najbliższe dwa dni są odwołane, potem macie kilka dni wykładów specjalnych i wielką imprezę...
-Juchuuu!!!!!!- zawył Yuki i już go nie było. Wszyscy inni też zebrali się do wyjścia, bo się rozpakowali więc trzeba się pozbierać, nauczycielka biła się chwile z myślami, ale stwierdziła ze musi im to powiedzieć.
-Alexandro, Sharon, Czelsi, Men, Lucy, Brad, Maxi... Zostańcie muszę wam coś powiedzieć...- nie zdążyła zawołać braci wilkołaczki, ale trudno. Usiadła spokojnie i patrzyła na uczniów.- Prowadzącymi wygłady będą wasi rodzice.
-Chwila, mam rozumieć że wykładowcami będą wyklęci!? Czy nasz dyrektor oszalał!?- Brad po raz pierwszy pokazał jakieś emocje.
-Zgadzam się z nim. Nie to że nie wierze ze mogą nas nauczyć wiele dobrego, wiem że i ich rodzice zabijali ale to jest zbyt mądry pomysł....- Maxi nie wyglądała na zachwyconą. Inni też nie byli z tego faktu zachwyceni.
-Ciesze się że to zauważyłaś, a ja mam inne apropos. Na wykładziki starszych tych sztywniaków można przynieść kakao, poduszkę i koc, nie?-zaczęła Sharona.
-I MP3 pleyera i książkę?- dodała Alexa.
- Możecie w ogóle nie przychodzić- burknęła Czelsi.
-Twój pierwszy dobry pomysł od początku twego życia.
-Obecność jest obowiązkowa, potem będą sprawdziany z wykładów!- wściekłą się Dara.- A teraz do widzenia, korzystajcie z wolnego.- wszyscy warcząc na siebie nawzajem odeszli w swoje strony. Lucy poszła do Ikuto, zostali oficjalną parą, Men poszedł na siłownię, Alexa na basen, a inni poszli do swoich pokoi.
~~~~*Dwa dni później*~~~~
Wyklęci szli jak na skazanie, wiedzieli z kim ma być pierwszy ich wykład. Weszli zrezygnowani na sale i usiedli na samym końcu. Przyszli o wiele za wcześnie więc nie zdziwiło ich że prawie nikogo nie ma. Uczniowie zaczęli się zbierać, kiedy zadzwonił dzwonek byli już wszyscy. Do sali weszły dwie osoby. Wysoki mężczyzna o ciemnej karnacji, czarnych oczach i czarnych włosach, obok niego stała piękna kobieta o czerwonych włosach i szarych oczach, oboje wyglądali na ludzi koło 20.
-Witamy was na pierwszym wykładzie.- uśmiechnął się mężczyzna.- Na początek jakieś pytania?- kilka osób podniosło rękę.
-Proszę.- kobieta wskazała szarowłosego chłopaka.
-Są państwo małżeństwem?-zapytał.
-Tak, jesteśmy małżeństwem od 15- odparła szarooka.
-To ile państwo mają lat?-zdziwiła się jakaś dziewczyna w koku.
-Po 40.- odparł mężczyzna.
-Ale....- zaczęła ta sama dziewczyna.
-Jezus Maria przestań! To Chocolove i Kaja McDonell w darze za pomoc w turnieju żyją dłużej i mają zwolniony proces starzenia się!- wściekła się w końcu Luna. Wszyscy patrzyli na nią z oczami wielkości spodków od filiżanek.
-Rozumiem że to są ci słynni wykleci...- zaczęła Kaja i lekko się uśmiechnęła.- Bardzo dobrze zgadłaś, przejdziemy teraz do wykładu.- po raz pierwszy od dawna tak się zmieszała, ale umiała to ukryć, wiedziała że wyklęci są uczeni takich rzeczy w wieku 5 lat, ale przeczuwałą ze to się źle skończy...
13-"Jakim prawem skazaliście ich skoro nie jesteście lepsi pieprzeni hipokryci?!"
Od tego wydarzenia dzięki któremu łatwiej było rozpoznać rebelsów minął miesiąc. Pół potwory nie zadawały się z nikim poza sobą na wzajem. Elizabeth za każdym razem jak widziała Leo widocznie smutniała. Wszyscy z dzieci wesołej gromadki patrzyły na nich smutno, nawet Lucy która normalnie wykorzystywałaby nieuwagę Mena i namawiała go do randki dała spokój i za każdym razem gdy widziała Ikuto wzdychała tęskno i załamywała się. Cała szkoła patrzyła na nich ze zdziwieniem, natomiast przed rebelsami zwiewali.
Lucy jak zwykle szła po zajęciach do swojego pokoju. Nagle usłyszała grę na skrzypcach. Nie potrafiła się powstrzymać i poszła w kierunku z którego dobiegała muzyka. Nawet nie zrobiła trzech kroków, a została uderzona. Poleciała do tyłu i przewróciła się na szczęście na trawę.
-O jejciu, jaki ze mnie gapcio, chciałem tobą walnąć w drzewo.- zaśmiał się szyderczo Eric.- Mina atak melodią.- warknął. Jego słuchawki podleciały w górę i zawisły świecąc się fioletową aurą. Zawisły na metrowej myszy w kolorze żółtym, miała fioletowe włosy i niebieskie oczy, ubrana była w czarno fioletową spódnicę i fioletowo-czarną bluzkę. Machnęła ręką, a w blondynkę uderzyły wielkie nuty. Takie ataki trwały od kilku minut, dziewczyna nie miała nawet czasu utworzyć kontroli.
-Mina kończmy to, młot dźwiękowy.- w ręku myszy pojawiły się nuty układające się w kształt młota. Lucy była zbyt poturbowana na obronienie się.- No proszę, ajk na córkę mordercy nie jesteś taka silna- zaśmiał się blondyn.
-O czym ty pieprzysz?- warknęła dziewczyna ledwo się podnosząc na łokcie.
- To ty nie wiesz?-zaczął się śmiać.- Ja pierdziele, to ci wyklęci są bardziej szczerzy niż wasi.-zaśmiał się.- Każdy z waszych rodziców zabił więcej niż jedną osobę!- śmiał się jak psychol. którym jest...- Teraz kończmy to...- spojrzał na nią wzrokiem zimnym jak tyłek pingwina. Dziewczyna była sparaliżowana, nawet nie myślała o obronie. Młot powoli zaczął opadać, lecz nawet nie tknął dziewczyny. Ikuto rozwalił kontrolę ducha chłopaka. Serce Lucy zabiło szybciej bo chłopak znowu miał niebieskie włosy i oczy, stał przed nią z pazurami podobnymi do pazurów volwerina.
-I co? Zadowolony? Co ci to dało? -warczał. Lucy po raz pierwszy widziała u niego taką wściekłość i takie załamanie jednocześnie. Był wściekły bo się o tym dowiedziała? Bo sprawiono jej przykrość?
-A żebyś wiedział! Niech wiedzą czemu ich ścigami, czemu chcemy ich zabić tak jak was! Wszyscy jesteście dziećmi morderców! Nawet ta Dara zabiła jednego strażnika!!! WY WSZYSCY JESTEŚCIE WINNI!!!!- chłopak po chwili wydał z siebie bezdźwięczny krzyk. Pazury Ikuto przebiły jego brzuch, krew opryskała mu twarz, twarz wyrażającą profesjonalne nic, zimno, oczy były puste... Chłopak upadł i trząsł się.
-To nie koniec...-wydyszał i zniknął. Ikuto skończył kontrolę ducha i podszedł do dziewczyny. Trzęsła się i płakała, chłopak chciał jej pomóc, wziąć na ręce i zanieść do skrzydła szpitalnego, ale bał się że nie będzie tego chcieć.
-Lucy...Mogę cię zanieść do skrzydła szpitalnego?-zapytał łagodnie. Dziewczyna złapała go za rękę i czołgając się przytuliła go.
-Przepraszam....przepraszam...-szeptała. Chłopak wziął ją na ręce i przytulił.
-Nie ma za co...- odparł i zaczął iść. Blondynka powoli się uspokoiła, wtulając w chłopaka.
~~~~~~~~~~~~~*(po tym jak Lucy została zaniesiona i opowiedziała wszystkim co się stało) w gabinecie Yoh)~~~~~~~~~~
Yoh siedział załamany przeglądając listy ze skargami od rodziców dorosłych. Skarżyli się na następców X-LAWS oraz na rebelsów. Prawie płakał z tego wszystkiego, nagle do jego pokoju wpadł Hana. Po raz pierwszy od 2 lat widział w jego oczach nienawiść i wściekłość. Podszedł do biurka i walnął w nie pięścią.
-Jak tak można?! Jakim prawem skazaliście ich skoro nie jesteście lepsi pieprzeni hipokryci?!- patrzył na niego z nienawiścią.
-O czym ty...?!- Yoh był zaskoczony, myślał ze ten Hana nigdy nie wróci, niestety się mylił...
-O czym?! Skazaliście ich za morderstwa, a sami co robiliście?! Wyklęci wiedzą o was więcej niż my! Ich rodzice mówili im wszystko nie ważne jak ich to bolało!!!- warknął- Czemu nie umiecie być z nami szczerzy!?- Asakurowie patrzyli sobie w oczy. Wzrok starszego wyrażał smutek i błaganie o przebaczenie, lecz młode oczy wyrażały jedynie niechęć. Hana zdenerwował się jeszcze bardziej i odszedł, a Yoh westchnął i wiedział co musi teraz zrobić. Sięgnął po telefon i wykręcił numer do kuzynki.
-Dara... Zadzwoń do wszystkich... Tak nawet do nich...- westchnął.
Lucy jak zwykle szła po zajęciach do swojego pokoju. Nagle usłyszała grę na skrzypcach. Nie potrafiła się powstrzymać i poszła w kierunku z którego dobiegała muzyka. Nawet nie zrobiła trzech kroków, a została uderzona. Poleciała do tyłu i przewróciła się na szczęście na trawę.
-O jejciu, jaki ze mnie gapcio, chciałem tobą walnąć w drzewo.- zaśmiał się szyderczo Eric.- Mina atak melodią.- warknął. Jego słuchawki podleciały w górę i zawisły świecąc się fioletową aurą. Zawisły na metrowej myszy w kolorze żółtym, miała fioletowe włosy i niebieskie oczy, ubrana była w czarno fioletową spódnicę i fioletowo-czarną bluzkę. Machnęła ręką, a w blondynkę uderzyły wielkie nuty. Takie ataki trwały od kilku minut, dziewczyna nie miała nawet czasu utworzyć kontroli.
-Mina kończmy to, młot dźwiękowy.- w ręku myszy pojawiły się nuty układające się w kształt młota. Lucy była zbyt poturbowana na obronienie się.- No proszę, ajk na córkę mordercy nie jesteś taka silna- zaśmiał się blondyn.
-O czym ty pieprzysz?- warknęła dziewczyna ledwo się podnosząc na łokcie.
- To ty nie wiesz?-zaczął się śmiać.- Ja pierdziele, to ci wyklęci są bardziej szczerzy niż wasi.-zaśmiał się.- Każdy z waszych rodziców zabił więcej niż jedną osobę!- śmiał się jak psychol. którym jest...- Teraz kończmy to...- spojrzał na nią wzrokiem zimnym jak tyłek pingwina. Dziewczyna była sparaliżowana, nawet nie myślała o obronie. Młot powoli zaczął opadać, lecz nawet nie tknął dziewczyny. Ikuto rozwalił kontrolę ducha chłopaka. Serce Lucy zabiło szybciej bo chłopak znowu miał niebieskie włosy i oczy, stał przed nią z pazurami podobnymi do pazurów volwerina.
-I co? Zadowolony? Co ci to dało? -warczał. Lucy po raz pierwszy widziała u niego taką wściekłość i takie załamanie jednocześnie. Był wściekły bo się o tym dowiedziała? Bo sprawiono jej przykrość?
-A żebyś wiedział! Niech wiedzą czemu ich ścigami, czemu chcemy ich zabić tak jak was! Wszyscy jesteście dziećmi morderców! Nawet ta Dara zabiła jednego strażnika!!! WY WSZYSCY JESTEŚCIE WINNI!!!!- chłopak po chwili wydał z siebie bezdźwięczny krzyk. Pazury Ikuto przebiły jego brzuch, krew opryskała mu twarz, twarz wyrażającą profesjonalne nic, zimno, oczy były puste... Chłopak upadł i trząsł się.
-To nie koniec...-wydyszał i zniknął. Ikuto skończył kontrolę ducha i podszedł do dziewczyny. Trzęsła się i płakała, chłopak chciał jej pomóc, wziąć na ręce i zanieść do skrzydła szpitalnego, ale bał się że nie będzie tego chcieć.
-Lucy...Mogę cię zanieść do skrzydła szpitalnego?-zapytał łagodnie. Dziewczyna złapała go za rękę i czołgając się przytuliła go.
-Przepraszam....przepraszam...-szeptała. Chłopak wziął ją na ręce i przytulił.
-Nie ma za co...- odparł i zaczął iść. Blondynka powoli się uspokoiła, wtulając w chłopaka.
~~~~~~~~~~~~~*(po tym jak Lucy została zaniesiona i opowiedziała wszystkim co się stało) w gabinecie Yoh)~~~~~~~~~~
Yoh siedział załamany przeglądając listy ze skargami od rodziców dorosłych. Skarżyli się na następców X-LAWS oraz na rebelsów. Prawie płakał z tego wszystkiego, nagle do jego pokoju wpadł Hana. Po raz pierwszy od 2 lat widział w jego oczach nienawiść i wściekłość. Podszedł do biurka i walnął w nie pięścią.
-Jak tak można?! Jakim prawem skazaliście ich skoro nie jesteście lepsi pieprzeni hipokryci?!- patrzył na niego z nienawiścią.
-O czym ty...?!- Yoh był zaskoczony, myślał ze ten Hana nigdy nie wróci, niestety się mylił...
-O czym?! Skazaliście ich za morderstwa, a sami co robiliście?! Wyklęci wiedzą o was więcej niż my! Ich rodzice mówili im wszystko nie ważne jak ich to bolało!!!- warknął- Czemu nie umiecie być z nami szczerzy!?- Asakurowie patrzyli sobie w oczy. Wzrok starszego wyrażał smutek i błaganie o przebaczenie, lecz młode oczy wyrażały jedynie niechęć. Hana zdenerwował się jeszcze bardziej i odszedł, a Yoh westchnął i wiedział co musi teraz zrobić. Sięgnął po telefon i wykręcił numer do kuzynki.
-Dara... Zadzwoń do wszystkich... Tak nawet do nich...- westchnął.
niedziela, 22 listopada 2015
12- Zmiana
Wszyscy Rebelsi siedzieli i czytali stare gazety. Choć czytali to za dużo powiedziane... Gazety były pogniecione, a zaciśnięte na nich ręce trzęsły się wściekle.
-Te pieprzone sługusy lucyfera!!!-wydarła się wściekła Luna rzucając gazetą w kont. Reszta gazet została niszczona.
-Nienawidzę ich.-warczał Leo i Luk. Alexa niszczyła gazetę pazurkami, Kairi i Ikuto sprawili ze papier poczerniał i zmienił się w popiół, Sharon paliła kartki, a Aurora zgniotła papier i płakała w kacie.
-Mówiłam wam...-zaczęła Sharon.- Oni mają naszych rodziców za morderców...
-Ci....ci...-warczał wściekły Leo.
-Chamy? Dziady? Dupki? Sukinsyny?-podpowiadał Luk miażdżąc kawałek stołu.
-Wszystko na raz!-wybuchł Kairi, a spod jego stóp buchnął czarny ogień.
-Wszyscy się uspokójcie!-powiedziała Luna.- Co nam da że ich powyzywamy?-zapytała dyplomatycznie.
-Ulgę?-zapytała, a raczej zawarczała Alexa.
-Fakt, ale może lepiej zebrać się w garść!-powiedziała Sharon. Rzuciła im inne papiery.- Mają nas za potwory... Za tych co krzywdzą wszystko co widzą... Więc pokażmy czym są potwory...-jej oczy zajarzyły się ogniem, a na głowę założyła dziwną czapkę jaką często zakładają dzieci przebrane za wiedźmy.
-Okej- jako pierwsza odpowiedziała jej Luna.- Czyli koniec z maskowaniem się..?-zapytała zjadliwie.
-Po części...-uśmiechnęła się wrednie Sharon.
-Mi pasi.- Ikuto wstał i wyszedł.
-On to na serio jest idiotą...- warknął Kairi i wyszedł za bratem.
-Ja nie widzę sensu...- zaczęła Aurora.- Co wam to da? Utwierdzicie ich tylko w tym ze mieli racje...- była smutna, pomimo wszystko myślała że są inni, jednak nie miała racji.
-Przecież i tak nie zmienią zdania...- Alexa patrzyła na nią. Miała ona wilcze uszy, ogon, pazury oraz kły, a źrenice zamiast okrągłych były wydłużone.- Zawsze byłaś dla nich miła... A oni mają cię za potwora...- do oczu blondynki napłynęły łzy. To była prawda... Jej serce zawyło rozpaczliwie.
-Więc... Postanowiona... Koniec z ukrywaniem się... Będziemy tacy jak jesteśmy...-powiedziała Sharon patrząc w nocne niebo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*następnego dnia*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Minęły już dwie lekcje, wszyscy przechodzili do następnej sali. Men gadał z Bradem, a Lucy słuchała go trzepocząc rzęsami, na co młody tao miał przeuroczo wywalone. Hana i Maxi stali i czekali na nich, Czelsi i Yuki tłumaczyli sobie nawzajem lekcje. Carmen i Elizabeth rozmawiały o meczach pomiędzy szkolnych które mają się niedługo zacząć. Ela zauważyła Leo, uśmiechnęła się do siebie i podbiegła do niego.
-Leo!- chłopak nie zareagował, zdziwiła się kiedy na nią nawet nie zaczekał.- Leo!- złapała go za ramię. Po chwili mocny uścisk oderwał jej rękę od chłopaka. A właściwie on sam to zrobił patrząc na nią z wściekle, dopiero teraz zauważyła że ma on czarne włosy i zielone oczy, Leo tak samo.
-Won z łapami od mojego brata- warknęła białowłosa dziewczyna o żółtych oczach.
-Spoko Alexa, daj spokój to nie zrozumie...-powiedziała niebieska istota.
-Racja Luna...- i wszystkie odeszły.
-Co to było?-zapytał Hana.
-Nasza prawdziwa postać...-powiedziała jakaś... no cóż wiedźma...- W końcu tak nas widzicie.- wszyscy byli zakręceni... Z resztą ja też, pewnie tak jak wy, ale to się wyjaśni później.
-Chamy? Dziady? Dupki? Sukinsyny?-podpowiadał Luk miażdżąc kawałek stołu.
-Wszystko na raz!-wybuchł Kairi, a spod jego stóp buchnął czarny ogień.
-Wszyscy się uspokójcie!-powiedziała Luna.- Co nam da że ich powyzywamy?-zapytała dyplomatycznie.
-Ulgę?-zapytała, a raczej zawarczała Alexa.
-Fakt, ale może lepiej zebrać się w garść!-powiedziała Sharon. Rzuciła im inne papiery.- Mają nas za potwory... Za tych co krzywdzą wszystko co widzą... Więc pokażmy czym są potwory...-jej oczy zajarzyły się ogniem, a na głowę założyła dziwną czapkę jaką często zakładają dzieci przebrane za wiedźmy.
-Okej- jako pierwsza odpowiedziała jej Luna.- Czyli koniec z maskowaniem się..?-zapytała zjadliwie.
-Po części...-uśmiechnęła się wrednie Sharon.
-Mi pasi.- Ikuto wstał i wyszedł.
-On to na serio jest idiotą...- warknął Kairi i wyszedł za bratem.
-Ja nie widzę sensu...- zaczęła Aurora.- Co wam to da? Utwierdzicie ich tylko w tym ze mieli racje...- była smutna, pomimo wszystko myślała że są inni, jednak nie miała racji.
-Przecież i tak nie zmienią zdania...- Alexa patrzyła na nią. Miała ona wilcze uszy, ogon, pazury oraz kły, a źrenice zamiast okrągłych były wydłużone.- Zawsze byłaś dla nich miła... A oni mają cię za potwora...- do oczu blondynki napłynęły łzy. To była prawda... Jej serce zawyło rozpaczliwie.
-Więc... Postanowiona... Koniec z ukrywaniem się... Będziemy tacy jak jesteśmy...-powiedziała Sharon patrząc w nocne niebo.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*następnego dnia*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Minęły już dwie lekcje, wszyscy przechodzili do następnej sali. Men gadał z Bradem, a Lucy słuchała go trzepocząc rzęsami, na co młody tao miał przeuroczo wywalone. Hana i Maxi stali i czekali na nich, Czelsi i Yuki tłumaczyli sobie nawzajem lekcje. Carmen i Elizabeth rozmawiały o meczach pomiędzy szkolnych które mają się niedługo zacząć. Ela zauważyła Leo, uśmiechnęła się do siebie i podbiegła do niego.
-Leo!- chłopak nie zareagował, zdziwiła się kiedy na nią nawet nie zaczekał.- Leo!- złapała go za ramię. Po chwili mocny uścisk oderwał jej rękę od chłopaka. A właściwie on sam to zrobił patrząc na nią z wściekle, dopiero teraz zauważyła że ma on czarne włosy i zielone oczy, Leo tak samo.
-Won z łapami od mojego brata- warknęła białowłosa dziewczyna o żółtych oczach.
-Spoko Alexa, daj spokój to nie zrozumie...-powiedziała niebieska istota.
-Racja Luna...- i wszystkie odeszły.
-Co to było?-zapytał Hana.
-Nasza prawdziwa postać...-powiedziała jakaś... no cóż wiedźma...- W końcu tak nas widzicie.- wszyscy byli zakręceni... Z resztą ja też, pewnie tak jak wy, ale to się wyjaśni później.
piątek, 13 listopada 2015
Współpraca^^
Witam, witam i witam^^ Mam dla was niespodziewajkę Więc.... Pisze bloga z kumpelą^^ Oto link, na razie nic nie ma, ale będzie^^ Wiec macie zaglądać i nie przyjmuje "nie" jako odpowiedź-,-
http://jeffthekillervsthehalfbeast.blog.onet.pl/
http://jeffthekillervsthehalfbeast.blog.onet.pl/
poniedziałek, 19 października 2015
11- Winni są winni i tego nie można zmienić...
Yoh siedział załamany na krześle. Wiele rodziców uczniów, nawet jego przyjaciele, byli niezadowoleni z faktu iż w szkole zrobiło się niebezpiecznie. Mężczyzna wstał i podszedł do okna patrząc przez nie, dostrzegł swoją bratanicę, siedziała na ławce i czytała jakąś książkę, zdziwił się bo jest już październik, a godzina jest dość późna bo po 20. Zszedł i zaczął iść w jej kierunku, usiadł obok, ale ona nie zareagowała. Już otwierał usta, a tu niespodzianka...
-Czytam, nie widać?-zapytała nie odrywając wzroku znad lektury. Yoh po raz pierwszy od dawna zbaraniał.Nie odzywał się już, nawet nie próbował, usłyszał westchniecie i zamykanie książki. Czerwone oczy spojrzały w jego czarne. Momentalnie przypomniała mu się jej matka, a no tak, znał ją, wyznawcy Hao dostali drugą szansę, lecz niestety nie wykorzystali jej...
-Jakim cudem ktoś taki jak pan pokonał moją matkę i ojca..?-usłyszał pytanie które było skierowane do niej, a nie do niego. Patrzył na nią zdziwiony, wydawała się spokojna i łagodna, wiedział jednak ze tak nie jest... Była jak Hao, niby łagodny, niewinny.... A tak na prawdę chętny do zabicia ludzi... Mężczyzna wstał i zaczął odchodzić.
-Czemu..?-usłyszał za sobą pytanie. Odwrócił się i spojrzał na nią.- Czemu dałeś nam szansę skoro nie dałeś jej im?-dodała po chwili. Patrzyli tak na siebie mierząc się spojrzeniami. Ona się uśmiechnęła i wstała odchodząc rzuciła jednak.- Boicie się tego czego nie rozumiecie... Ale czasem to światło bywa mrokiem-i zniknęła za zakrętem. Asakura nic, a nic nie rozumiał, nie dał im szansy?! Oj dostali ją! Oczywiście mówimy tu o rodzicach rebelsó, jak to by po ingliszu (spolszczenia są tu specjalnie!) powiedziano. Zapewne nie rozumiecie co tu się odwala, ale po to jestem tu ja i już objaśniam, no właściwie za chwilę. Yoh wrócił do biura i usiadł na krześle wzdychając. Łokcie oparł o biurko, a głowę oparł o dłonie. Pamiętał to zbyt dobrze... Nadzieje którą miał... Nadzieje że Hao się zmienił, a jego poplecznicy zrobią to samo... Pamiętał Mari i jej chłopaka, Miki i tych wszystkich wampirów, Rena i Jeanne... Hao i Imoge... Tak szczęśliwych... Zacisnął pieści i próbował się uspokoić. Do teraz pamiętał te zabójstwa tak bardzo podobne do zabójstw które dokonywał Hoa, fałszywą chęć pomocy z jego strony. Zapłakaną Annę która wpadła i oznajmiła że Jeanne jest w domu Rena i białowłosej... Leżała we krwi z martwymi oczami i ręką wyciągniętą w kierunku zdjęcia Miki, Rena, Jeanne, Aleksandra i małego Mena oraz Leo i Luka... Do dziś nie może uwierzyć że wszystko wskazywało na nich.... Masowe zabójstwa na Hao, a zabójstwo białowłosej wskazywało na Miki... Ich krzyki i marne tłumaczenia...
Anna weszła do gabinetu męża i zastała go siedzącego na fotelu... Patrzył ze smutkiem na pewną fotografię. Blondynka zbyt dobrze wiedziała jakie to zdjęcie, pomimo ze stałą dość daleko.
-Wszystko było łatwiejsze kiedy byliśmy tuż po turnieju...-zaczęła.- Pamiętasz?-zapytała podchodząc i patrząc na ukochanego.
-Tak... Hao przyszedł i przeprosił... Prosił o szanse dla popleczników... -uśmiechnął się szatyn.- Myślałem ze jednak jest w nim dobro....
-Wszyscy tak myśleliśmy.- kobieta spojrzał na zdjęcie, dostrzegł młodą siebie w wesołym uścisku Miki i Jun. Blondynka lekko zawstydzona i zmieszana tym wszystkim, Jun z uśmiechem zasłoniętym dłonią i jej kuzynka tuląca ją i czerwoną wręcz Jeanne. Uśmiechnęła się do wspomnienia.
-Wszyscy na zdjęciu są weseli...-powiedział Yoh z uśmiechem.- Tutaj jest Horo i Maja-pokazał na daną parę.- A tutaj Choco i Kaja... Morty i Elenor... Ja i Hao...-powiedział z delikatnym uśmiechem.
-Stare dzieje...-dodała Anna.
-A tu Leo obok Jun... A tak w ogóle to co u ich dzieci?-zapytał ciekawie.
-O ile wiem Olivia jest w Paryżu, a ich syn na wykopaliskach...-dodała spokojnie.
-A no tak...-westchnął mężczyzna.- Keni ma talent do gotowania po rodzicach...-powiedział patrząc na Ryo i ładną czarnowłosą kobietę.
-Ale Koko ma urodę po matce i kochliwe serce po ojcu-zaśmiała się Anna.
-Fakt.-powiedział wesoło. Spojrzeli na siebie i pocałowali się, od dawna nie mieli chwili spokoju. Do drzwi zapukał Hana.
-Proszę.-powiedzieli oboje w równym czasie.
-Robota tu macie?-zapytał blondyn wzdychając.- Posłuchajcie wszyscy ze szkoły chcą jakąś wycieczkę...-podał im pudełko na prośby, z którego wypadła tona karteczek z prośbą o wycieczkę. Yoh i Anna patrzyli na to z wielkimi oczami, a Hana spojrzał z miną typu "też nie wiedziałem że mamy tylu uczniów".
-Dobrze zajmę się tym później.-powiedział mężczyzna.
-Okej...-chłopak wyszedł. Anna patrzyła za synem, była zaniepokojona, miała wrażenie że stanie się coś złego, ale nie wiedziała co...
-No cóż... idź spać... Ja zajmę się robotą i przyjdę.-powiedział mężczyzna układając sosik kartek.
-Zastanawiałeś się kiedyś co by było gdyby....-urwała, nie umiała tego powiedzieć...
-Gdyby nie zabili ponownie? Tak wiele razy... Ale wszystko wskazuje na nich....-westchnął.- Są winni i muszą ponieść za to odpowiedzialność...-dodał ze smutkiem.
-Wiem... Po prostu... szkoda ze nie jest inaczej...-powiedziała blondynka odchodząc.
-Też tak uważam...-powiedział szatyn sam do siebie.
-Czytam, nie widać?-zapytała nie odrywając wzroku znad lektury. Yoh po raz pierwszy od dawna zbaraniał.Nie odzywał się już, nawet nie próbował, usłyszał westchniecie i zamykanie książki. Czerwone oczy spojrzały w jego czarne. Momentalnie przypomniała mu się jej matka, a no tak, znał ją, wyznawcy Hao dostali drugą szansę, lecz niestety nie wykorzystali jej...
-Jakim cudem ktoś taki jak pan pokonał moją matkę i ojca..?-usłyszał pytanie które było skierowane do niej, a nie do niego. Patrzył na nią zdziwiony, wydawała się spokojna i łagodna, wiedział jednak ze tak nie jest... Była jak Hao, niby łagodny, niewinny.... A tak na prawdę chętny do zabicia ludzi... Mężczyzna wstał i zaczął odchodzić.
-Czemu..?-usłyszał za sobą pytanie. Odwrócił się i spojrzał na nią.- Czemu dałeś nam szansę skoro nie dałeś jej im?-dodała po chwili. Patrzyli tak na siebie mierząc się spojrzeniami. Ona się uśmiechnęła i wstała odchodząc rzuciła jednak.- Boicie się tego czego nie rozumiecie... Ale czasem to światło bywa mrokiem-i zniknęła za zakrętem. Asakura nic, a nic nie rozumiał, nie dał im szansy?! Oj dostali ją! Oczywiście mówimy tu o rodzicach rebelsó, jak to by po ingliszu (spolszczenia są tu specjalnie!) powiedziano. Zapewne nie rozumiecie co tu się odwala, ale po to jestem tu ja i już objaśniam, no właściwie za chwilę. Yoh wrócił do biura i usiadł na krześle wzdychając. Łokcie oparł o biurko, a głowę oparł o dłonie. Pamiętał to zbyt dobrze... Nadzieje którą miał... Nadzieje że Hao się zmienił, a jego poplecznicy zrobią to samo... Pamiętał Mari i jej chłopaka, Miki i tych wszystkich wampirów, Rena i Jeanne... Hao i Imoge... Tak szczęśliwych... Zacisnął pieści i próbował się uspokoić. Do teraz pamiętał te zabójstwa tak bardzo podobne do zabójstw które dokonywał Hoa, fałszywą chęć pomocy z jego strony. Zapłakaną Annę która wpadła i oznajmiła że Jeanne jest w domu Rena i białowłosej... Leżała we krwi z martwymi oczami i ręką wyciągniętą w kierunku zdjęcia Miki, Rena, Jeanne, Aleksandra i małego Mena oraz Leo i Luka... Do dziś nie może uwierzyć że wszystko wskazywało na nich.... Masowe zabójstwa na Hao, a zabójstwo białowłosej wskazywało na Miki... Ich krzyki i marne tłumaczenia...
Anna weszła do gabinetu męża i zastała go siedzącego na fotelu... Patrzył ze smutkiem na pewną fotografię. Blondynka zbyt dobrze wiedziała jakie to zdjęcie, pomimo ze stałą dość daleko.
-Wszystko było łatwiejsze kiedy byliśmy tuż po turnieju...-zaczęła.- Pamiętasz?-zapytała podchodząc i patrząc na ukochanego.
-Tak... Hao przyszedł i przeprosił... Prosił o szanse dla popleczników... -uśmiechnął się szatyn.- Myślałem ze jednak jest w nim dobro....
-Wszyscy tak myśleliśmy.- kobieta spojrzał na zdjęcie, dostrzegł młodą siebie w wesołym uścisku Miki i Jun. Blondynka lekko zawstydzona i zmieszana tym wszystkim, Jun z uśmiechem zasłoniętym dłonią i jej kuzynka tuląca ją i czerwoną wręcz Jeanne. Uśmiechnęła się do wspomnienia.
-Wszyscy na zdjęciu są weseli...-powiedział Yoh z uśmiechem.- Tutaj jest Horo i Maja-pokazał na daną parę.- A tutaj Choco i Kaja... Morty i Elenor... Ja i Hao...-powiedział z delikatnym uśmiechem.
-Stare dzieje...-dodała Anna.
-A tu Leo obok Jun... A tak w ogóle to co u ich dzieci?-zapytał ciekawie.
-O ile wiem Olivia jest w Paryżu, a ich syn na wykopaliskach...-dodała spokojnie.
-A no tak...-westchnął mężczyzna.- Keni ma talent do gotowania po rodzicach...-powiedział patrząc na Ryo i ładną czarnowłosą kobietę.
-Ale Koko ma urodę po matce i kochliwe serce po ojcu-zaśmiała się Anna.
-Fakt.-powiedział wesoło. Spojrzeli na siebie i pocałowali się, od dawna nie mieli chwili spokoju. Do drzwi zapukał Hana.
-Proszę.-powiedzieli oboje w równym czasie.
-Robota tu macie?-zapytał blondyn wzdychając.- Posłuchajcie wszyscy ze szkoły chcą jakąś wycieczkę...-podał im pudełko na prośby, z którego wypadła tona karteczek z prośbą o wycieczkę. Yoh i Anna patrzyli na to z wielkimi oczami, a Hana spojrzał z miną typu "też nie wiedziałem że mamy tylu uczniów".
-Dobrze zajmę się tym później.-powiedział mężczyzna.
-Okej...-chłopak wyszedł. Anna patrzyła za synem, była zaniepokojona, miała wrażenie że stanie się coś złego, ale nie wiedziała co...
-No cóż... idź spać... Ja zajmę się robotą i przyjdę.-powiedział mężczyzna układając sosik kartek.
-Zastanawiałeś się kiedyś co by było gdyby....-urwała, nie umiała tego powiedzieć...
-Gdyby nie zabili ponownie? Tak wiele razy... Ale wszystko wskazuje na nich....-westchnął.- Są winni i muszą ponieść za to odpowiedzialność...-dodał ze smutkiem.
-Wiem... Po prostu... szkoda ze nie jest inaczej...-powiedziała blondynka odchodząc.
-Też tak uważam...-powiedział szatyn sam do siebie.
czwartek, 15 października 2015
Pamiętnik: Kartka Mena
Powoli otworzyłem oczy. Co jest ze mną nie tak?! Normalni nastolatkowie śpią w weekendy do 12, a ja 5 rano i już obudzony, po ojcu mam jakieś powalone geny! Westchnąłem i przeczesałem włosy ręką. Spojrzałem na szafkę gdzie było zdjęcie mojej matki z jakąś kobietą, za nic na świecie nie wiem kto to... Ojciec nie chce powiedzieć a innych nawet nie pytam. Wstałem i poszedłem się umyć, ubrałem się i wyszedłem pobiegać. Potem jeszcze kilka ćwiczeń i na siłownie. Kiedy skończyłem była 11, chwyciłem wodę i napiłem się. Za drzwiami słyszałem chichoty, no tak znowu jakieś plastiki... Człowiek nie może nawet koszuli zdjąć by te idiotki o IQ chomika nie zaczęły chichotać jak dane zwierze podczas erekcji. Poszedłem się umyć i ubrałem z powrotem pakując dresowe spodnie do swojej szafki, chwyciłem torbę sportową i wyszedłem. O matko w niebiosach i ojcze na ziemi, ciotko w Ameryce, czy gdzie tam z mężem i moim kuzynem i kuzynką pojechałaś, ratujcie! Na czele świty podnieconych chomików stała ona 165 centymetrów z burzą blond włosów i niebieskimi oczami umalowana jakimś mazidłem i pachnąca landrynkami tak że tylko się zrzygać idzie, nieszczęście. Zwłaszcza dla mnie ta cukierkowata lalka barbi prześladuje mnie odkąd mam 8 lat! Lucyferze i każdy pomiocie piekła co ja, lub ktoś z mojej rodziny, ci zrobiłem ze się mścisz?! Odwróciłem się i odszedłem z szybkością pocisku wystrzelonego z karabinu maszynowego, lecz niestety te hieny mają dobry wzrok...
-Men!-pisnęła krótkowłosa dziewczyna w okularach i aparacie na zębach, nie że mam coś do takich ludzi.... Ale na litość bogów kobiety są jakieś chore! Puściłem się biegiem, a te za mną. Wybiegłem z budynku i skręciłem w prawo, ale nie było tu kryjówki, no pięknie, znowu meczenie się z idiotkami i siedzenie z nimi i odpowiadanie na debilne pytania. Nagle ktoś złapał mnie za bluzkę i wciągnął na budynek, dla wyjaśnienia nie jest on wysoki, ratując mnie przed tymi pomiotami szatana. Starałem się nie hałasować, udało mi się i w końcu sępy pobiegły dalej. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na wybawcę, a raczej na wybawczynie.
-No nieźle lovelasie-(tak spolszczenie jest specjalne i świadome). No, pięknie!- Widzę ze kandydatek na żonę Ci nie brakuje, powodzenia przy kupowaniu sukni i welonu- Zaśmiała się.Nosz kur...de mać i jej wszystkie dzieci! Czemu akurat ONA?! Przez ONA mam na myśli średniego wzrostu dziewczynę o kasztanowych włosach i oczach koloru czekolady. Miała na sobie obcisłe rybaczki w czarnym kolorze, martensy oczywiście też czarne, ale miały na sobie czerwone szlaczki, koszulki nie widziałem bo zasłaniała ją czerwona kamizelka z materiału z czarnym pyskiem wilka. Włosy dziewczyny były związane w niedbały kok, a ona sama patrzyła na mnie. No i jeszcze czarne paznokcie z czerwonym księżycem, ta dziewczyna jest zbyt dumna ze swojego wilkołaczyzmu...
-Ta... Dostaniesz zaproszenie jako pierwsza.-odgryzłem się i otrzepałem. Dziewczyna oparła się na łokciach i spojrzała na mnie rozbawiona. No i jeszcze makijaż podkreślające i tak długie rzęsy i pełne usta... Kobieto zboki i pedofile się wszędzie kręcą, a ty chodzisz ubrana jak modelka! No wglądasz lepiej niż te puste lale, no ale.... A co mnie to w ogóle obchodzi!? Znalazłem drogę powrotną na dół i zszedłem na dół. Dziewczyna zeskoczyła za mną. Oparła się plecami o moje.
-A co jeśli to ja będę stała obok ciebie na ślubnym kobiercu?-zapytała. O bogowie... Ona wstydu nie ma?! Takie pytania!? Jeszcze niedawno mnie nienawidziła, a teraz?!
-Raczej wątpię...-słowa Lucy przecięły powietrze niczym szabla. Jej oczy ciskały lodem, a oczy szatynki piorunami.
-Przyszedł pojeb genetyczny jak miło- Alexa powiedziała "uprzejmie" przez zęby, wyglądała jak by miała się na nią rzucić.
-Morda kundlu!-wydarła się Lucy.- Men idziemy!- podejść do mnie i chciała chwycić za rękę. Ni chu chu! Zabrałem rękę, a ta spojrzał na mnie marszcząc brwi.- Men....-syknęła- Powiedziałam idziemy! Powinieneś chodzić ze mną! Swoją DZIEWCZYNĄ!- dobra dość! Koniec! End! Finito! Finito, kużwa, inkantate!!!!
-Najpierw musiałbym ją mieć.- warknąłem na nią. A co!? Niech se nie myśli!- Nie jesteś moja dziewczyną, ledwo co cię toleruję, jesteś egoistką i wredną małpą! A jeśli chodzi o Alexę, to zanim otworzysz tą japę i mnie wnerwisz tym irytującym głosem, tak wolę ją od ciebie!- chwyciłem ogłupiałą szatynkę za rękę i pociągnąłem ją w kierunku biblioteki. Weszliśmy do środka i poszedłem z nią na dział historii gdzie nikt nie przychodzi i usiadłem na podłodze i przejechałem ręką po głowie. No pięknie, ojciec mnie opieprzy na perłowo ze szlaczkiem! Dobra trudno, miałem dość tej blondyny! Jej ojciec też jakiś psychiczny na jej punkcie!
-Nieźle, nieźle...-usłyszałem głos Alexy. Usiadła obok mnie i śmiałą się półgębkiem... Potem położyła głowę na moim ramieniu.- Debil z ciebie.-usłyszałem jej szept.
-Byłem w takim otoczeniu i mi się udzieliło- burknąłem wrednie. Spojrzała na mnie i po chwili... pocałowała...
-Masz w nagrodę, ja idę.-wstała i otrzepała spodnie z niewidzialnego kurzu.- A jak chcesz mogę poudawać twoją lalę-powiedziała i poszła won. Poczerwieniałem i ogarnąłem co się stało. Ja pierdziele! Ale... przynajmniej pocałowała mnie osoba która mis się podoba.... Uśmiechnąłem się i poszedłem do pokoju. Dzisiejszy dzień był... zabawny....
-Men!-pisnęła krótkowłosa dziewczyna w okularach i aparacie na zębach, nie że mam coś do takich ludzi.... Ale na litość bogów kobiety są jakieś chore! Puściłem się biegiem, a te za mną. Wybiegłem z budynku i skręciłem w prawo, ale nie było tu kryjówki, no pięknie, znowu meczenie się z idiotkami i siedzenie z nimi i odpowiadanie na debilne pytania. Nagle ktoś złapał mnie za bluzkę i wciągnął na budynek, dla wyjaśnienia nie jest on wysoki, ratując mnie przed tymi pomiotami szatana. Starałem się nie hałasować, udało mi się i w końcu sępy pobiegły dalej. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na wybawcę, a raczej na wybawczynie.
-No nieźle lovelasie-(tak spolszczenie jest specjalne i świadome). No, pięknie!- Widzę ze kandydatek na żonę Ci nie brakuje, powodzenia przy kupowaniu sukni i welonu- Zaśmiała się.Nosz kur...de mać i jej wszystkie dzieci! Czemu akurat ONA?! Przez ONA mam na myśli średniego wzrostu dziewczynę o kasztanowych włosach i oczach koloru czekolady. Miała na sobie obcisłe rybaczki w czarnym kolorze, martensy oczywiście też czarne, ale miały na sobie czerwone szlaczki, koszulki nie widziałem bo zasłaniała ją czerwona kamizelka z materiału z czarnym pyskiem wilka. Włosy dziewczyny były związane w niedbały kok, a ona sama patrzyła na mnie. No i jeszcze czarne paznokcie z czerwonym księżycem, ta dziewczyna jest zbyt dumna ze swojego wilkołaczyzmu...
-Ta... Dostaniesz zaproszenie jako pierwsza.-odgryzłem się i otrzepałem. Dziewczyna oparła się na łokciach i spojrzała na mnie rozbawiona. No i jeszcze makijaż podkreślające i tak długie rzęsy i pełne usta... Kobieto zboki i pedofile się wszędzie kręcą, a ty chodzisz ubrana jak modelka! No wglądasz lepiej niż te puste lale, no ale.... A co mnie to w ogóle obchodzi!? Znalazłem drogę powrotną na dół i zszedłem na dół. Dziewczyna zeskoczyła za mną. Oparła się plecami o moje.
-A co jeśli to ja będę stała obok ciebie na ślubnym kobiercu?-zapytała. O bogowie... Ona wstydu nie ma?! Takie pytania!? Jeszcze niedawno mnie nienawidziła, a teraz?!
-Raczej wątpię...-słowa Lucy przecięły powietrze niczym szabla. Jej oczy ciskały lodem, a oczy szatynki piorunami.
-Przyszedł pojeb genetyczny jak miło- Alexa powiedziała "uprzejmie" przez zęby, wyglądała jak by miała się na nią rzucić.
-Morda kundlu!-wydarła się Lucy.- Men idziemy!- podejść do mnie i chciała chwycić za rękę. Ni chu chu! Zabrałem rękę, a ta spojrzał na mnie marszcząc brwi.- Men....-syknęła- Powiedziałam idziemy! Powinieneś chodzić ze mną! Swoją DZIEWCZYNĄ!- dobra dość! Koniec! End! Finito! Finito, kużwa, inkantate!!!!
-Najpierw musiałbym ją mieć.- warknąłem na nią. A co!? Niech se nie myśli!- Nie jesteś moja dziewczyną, ledwo co cię toleruję, jesteś egoistką i wredną małpą! A jeśli chodzi o Alexę, to zanim otworzysz tą japę i mnie wnerwisz tym irytującym głosem, tak wolę ją od ciebie!- chwyciłem ogłupiałą szatynkę za rękę i pociągnąłem ją w kierunku biblioteki. Weszliśmy do środka i poszedłem z nią na dział historii gdzie nikt nie przychodzi i usiadłem na podłodze i przejechałem ręką po głowie. No pięknie, ojciec mnie opieprzy na perłowo ze szlaczkiem! Dobra trudno, miałem dość tej blondyny! Jej ojciec też jakiś psychiczny na jej punkcie!
-Nieźle, nieźle...-usłyszałem głos Alexy. Usiadła obok mnie i śmiałą się półgębkiem... Potem położyła głowę na moim ramieniu.- Debil z ciebie.-usłyszałem jej szept.
-Byłem w takim otoczeniu i mi się udzieliło- burknąłem wrednie. Spojrzała na mnie i po chwili... pocałowała...
-Masz w nagrodę, ja idę.-wstała i otrzepała spodnie z niewidzialnego kurzu.- A jak chcesz mogę poudawać twoją lalę-powiedziała i poszła won. Poczerwieniałem i ogarnąłem co się stało. Ja pierdziele! Ale... przynajmniej pocałowała mnie osoba która mis się podoba.... Uśmiechnąłem się i poszedłem do pokoju. Dzisiejszy dzień był... zabawny....
środa, 14 października 2015
Pamietnik: Kartka Yuki
I znowu weekendzik. Siostra jak zawsze ostatnio gra na wiolonczeli a tu ludzie na wyciągnięcie ręki... A trudno, więcej widowni dla mnie... Wstałem i jak każdy normalny człowiek, nawet facet szowinistki, poszedłem do łazienki. Umyłem się i ubrałem. Ludzie toż to październik a gorąco jak na sawannie. No cóż... Jedna korzyść że jeszcze można na dziewczyny nie ubrane w jakiś kombinezon narciarski pooglądać... Spojrzałem na stolik który zawsze zajmowałem z kumplami. No już czekają... Hana i Men, no i ten milczek o zapędach poetyckich Brad...
-Yo!-krzyknąłem jak do przygłuchych a ci podskoczyli na kilka metrów.
-Na litość duchów!-warknął Brad.- Panuj się!
-Na razie to ty się drzesz... Poza tym ja nie mam zwierzęcia...-powiedziałem. No bo kurde nie moja wina że w genach mam jakieś coś co próbuje we mnie wmusić odpowiadanie by choć próbować wywołać uśmiech na twarzach innych.
-Ja nie mogę... -burknął Men. Ten to wiecznie naburmuszony...
-Kabaret za dwa grosze...-burknął Hana, jego najłatwiej rozśmieszyć.
-Miło mi! Yuki McDonell!-wyciągnąłem rękę. Patrzyli na mnie jak na idiotę, dobra jak widownia chce to dostanie- Guten morgen, butem w mordę! Szprechen ty in Polski?!-zapytałem z uśmiechem godnym kucyka pony. Wszyscy się na mnie gapili a po chwili zaczęli się podśmiewać.- Zadanie wykonane, można klapnąć dupsko!-ucieszyłem się.
-Ty to jesteś kurde wybitny-wycedził Men i się uspokoił siadając ja na człowieka przystało... Ale jak na nastolatka to zbyt sztywno, jak by mu ktoś kij w tyłek wsadził, ale to nie mój interes, ja tam tolerancyjny jestem...
-A teraz lepiej się zwijaj...-mruknął Brad.
-Czemu mnie aż tak nie lubisz? To Tao powinien drzeć na wszystkich mordę i rzucać fochami na lewo i prawo!-powiedziałem. Nie kumam gościa!
-Nie chodzi raczej o to ze królowa lodu, Lucy idzie...-ostrzegł Hana, Mena już od wieków nie było Jako ze nie miałem zbytniej ochoty zostać jej prywatnym komikiem zabrałem dupę w troki i dałem klasyczną nogę. Zatrzymałem się dopiero po pewnym czasie, wiecie lepiej pobiegać i schudnąć niż się zamęczyć z młodą Usui, uwierzcie mi na słowo ta blond terrorystka zamęczyłaby nawet troskliwego misia by zamęczyła...
-Znowu chowasz się przed Lucy?-usłyszałem JEJ głos...
-A no... Wiesz nie mam ochoty zostać sorbetem lodowym.-spojrzałem na Aurorę. Jak zwykle wyglądał ślicznie... Włosy związane w kucyk, jeansy i zielona koszulka z żółtym kwiatkiem. Uśmiechnąłem się do niej.
-Zrozumiałe... Ale miałeś iść ze mną do kina i jak nie pójdziesz to zrobię ci krzywdę-zagroziła z uśmiechem.
-No to chyba muszę iść-udałem zranionego i zawiedzionego życiem człowieka. Dziewczyna się zaśmiała.
-Chodźmy już.-złapała mnie za rękę i poprowadziła do kina.
-Aura... Mogę cię o coś zapytać?- spokojnie Yuki, najwyżej w modę oberwiesz, z twoim wyglądem i tak nic gorszego się nie stanie....
-Jasne...-odparła wchodząc do budynku.
-Będziesz moją dziewczyną?-pierdzielnąłem z grubej rury... A skoro o rurach mowa... Niech ktoś je stąd zabierze! Dziewczyna obróciła się w moją stronę, Boże ujrzę za chwile zobaczę Hadesa! Jednak nie... Dziewczyna patrzyła na mnie z wielkim uśmiechem.
-Oczywiście że tak!-przytuliła mnie, a ja działając pod wpływem adrenaliny pocałowałam ją namiętnie obejmując ją w tali, po chwili ona objęła mnie w szyi. Nasz pocałunek został przerwany po jakiś 5 minutach.
-Umiesz zrobić pierwszy krok-uśmiechnęła się, a potem to tylko kupiliśmy popkornik i piciu, a potem odprowadziłem ją do domu. W pokoju nie mogłem zasnąć z wrażenia, ale w końcu mi się udało... Wiecie miłość wcale nie jest taka skomplikowana jak mówią.
-Yo!-krzyknąłem jak do przygłuchych a ci podskoczyli na kilka metrów.
-Na litość duchów!-warknął Brad.- Panuj się!
-Na razie to ty się drzesz... Poza tym ja nie mam zwierzęcia...-powiedziałem. No bo kurde nie moja wina że w genach mam jakieś coś co próbuje we mnie wmusić odpowiadanie by choć próbować wywołać uśmiech na twarzach innych.
-Ja nie mogę... -burknął Men. Ten to wiecznie naburmuszony...
-Kabaret za dwa grosze...-burknął Hana, jego najłatwiej rozśmieszyć.
-Miło mi! Yuki McDonell!-wyciągnąłem rękę. Patrzyli na mnie jak na idiotę, dobra jak widownia chce to dostanie- Guten morgen, butem w mordę! Szprechen ty in Polski?!-zapytałem z uśmiechem godnym kucyka pony. Wszyscy się na mnie gapili a po chwili zaczęli się podśmiewać.- Zadanie wykonane, można klapnąć dupsko!-ucieszyłem się.
-Ty to jesteś kurde wybitny-wycedził Men i się uspokoił siadając ja na człowieka przystało... Ale jak na nastolatka to zbyt sztywno, jak by mu ktoś kij w tyłek wsadził, ale to nie mój interes, ja tam tolerancyjny jestem...
-A teraz lepiej się zwijaj...-mruknął Brad.
-Czemu mnie aż tak nie lubisz? To Tao powinien drzeć na wszystkich mordę i rzucać fochami na lewo i prawo!-powiedziałem. Nie kumam gościa!
-Nie chodzi raczej o to ze królowa lodu, Lucy idzie...-ostrzegł Hana, Mena już od wieków nie było Jako ze nie miałem zbytniej ochoty zostać jej prywatnym komikiem zabrałem dupę w troki i dałem klasyczną nogę. Zatrzymałem się dopiero po pewnym czasie, wiecie lepiej pobiegać i schudnąć niż się zamęczyć z młodą Usui, uwierzcie mi na słowo ta blond terrorystka zamęczyłaby nawet troskliwego misia by zamęczyła...
-Znowu chowasz się przed Lucy?-usłyszałem JEJ głos...
-A no... Wiesz nie mam ochoty zostać sorbetem lodowym.-spojrzałem na Aurorę. Jak zwykle wyglądał ślicznie... Włosy związane w kucyk, jeansy i zielona koszulka z żółtym kwiatkiem. Uśmiechnąłem się do niej.
-Zrozumiałe... Ale miałeś iść ze mną do kina i jak nie pójdziesz to zrobię ci krzywdę-zagroziła z uśmiechem.
-No to chyba muszę iść-udałem zranionego i zawiedzionego życiem człowieka. Dziewczyna się zaśmiała.
-Chodźmy już.-złapała mnie za rękę i poprowadziła do kina.
-Aura... Mogę cię o coś zapytać?- spokojnie Yuki, najwyżej w modę oberwiesz, z twoim wyglądem i tak nic gorszego się nie stanie....
-Jasne...-odparła wchodząc do budynku.
-Będziesz moją dziewczyną?-pierdzielnąłem z grubej rury... A skoro o rurach mowa... Niech ktoś je stąd zabierze! Dziewczyna obróciła się w moją stronę, Boże ujrzę za chwile zobaczę Hadesa! Jednak nie... Dziewczyna patrzyła na mnie z wielkim uśmiechem.
-Oczywiście że tak!-przytuliła mnie, a ja działając pod wpływem adrenaliny pocałowałam ją namiętnie obejmując ją w tali, po chwili ona objęła mnie w szyi. Nasz pocałunek został przerwany po jakiś 5 minutach.
-Umiesz zrobić pierwszy krok-uśmiechnęła się, a potem to tylko kupiliśmy popkornik i piciu, a potem odprowadziłem ją do domu. W pokoju nie mogłem zasnąć z wrażenia, ale w końcu mi się udało... Wiecie miłość wcale nie jest taka skomplikowana jak mówią.
wtorek, 13 października 2015
Pamiętnik: Kartka Czelsi
Nienawidzę weekendów bardziej niż poniedziałków... W tygodniu to chociaż wiem co ze sobą zrobić... No bo co? Nie mam mamy której można by było pomóc w sprzątaniu, gotowaniu, czy przy sklepie... Nie ma ojca z którym można by wyjść na spacer, a brat jest zajęty robieniem za zwierze towarzyskie...
Po tym jak leżałam w łóżku do jedenastej w końcu zwlekłam się z pościeli. Moje włosy jak zwykle urządzały bunt i prezentowały się jako piękny stóg siana. Odetchnęłam cierpliwie i zaczęłam czesać włoski. Po godzinie byłam gotowa do wyjścia z pokoju, ale po co? Gdzie i z kim iść? O ile pamiętam każdy czymś zajęty... Znaczy z tego co zgaduje Luk jest wolny, ale co ja bym miała z nim robić? Zebrałam się w końcu i postanowiłam się przejść. Kręciłam się tak bez celu po szkole z pół dnia... W końcu poszłam gdzie mnie nogi poniosły, kurde trudno mi się przyznać ze do tej pory myślę co bym mogła robić razem z Lukiem. Może i był zboczeńcem ale da się z nim pogadać... Z nauką też se radzi... Nawet mi pomaga... Tak jak ja lubi muzykę... Świetnie gra... wygląda wtedy jak by był w innym świecie... Otrząsnęłam się z tych myśli gdy dotarłam do sali muzycznej... To dziwne... Ktoś gra na gitarze... Wiedziona wrodzoną ciekawością(po matce) i masochizmem(po ojcu) zajrzałam. Na gitarze delikatne dźwięki wygrywał Luk. Ciche słowa... Delikatne i wywiercające w umyśle dziurę zapisując się w nim. Nie rozumiałam ich jednak... Nie myśląc co robię podeszłam i wzięłam wiolonczelę, podeszłam usiadłam obok i zaczęłam z nim grać. Ten tylko spojrzał na mnie uśmiechnął się i grał dalej. Nasze instrumenty zgrały się, rozumiały się? Mówią że muzyka łączy ludzi... Nasza jednak była zgodna, inna ale zgodna. Po chwili zrozumiałam ze słowa wypływają z moich ust, nie rozumiałam tego co mówię, po prostu to śpiewałam... Wtedy brzdąkanie gitary zmniejszyło się do uderzenia o struny, wtedy zrozumiałam ze chce żebym to ja przejęła dyrygowanie. Jak by co to jego wina, trudno no to yolo! Zagrałam gwałtowniej, ale i tak delikatnie. Zamknęłam oczy i grałam spokojnie. Po chwili nie słyszałam już gitary, ale grałam dalej, zbyt chciałam by słyszał... Nie wstałam, nie otwierałam oczu, już nic nie mówiłam. Skończyłam po kilkunastu minutach, dyszałam i po chwili otworzyłam oczy. Luk siedział na widowi i bił brawo. Patrzyłam na niego, był lekko uśmiechnięty i patrzył tylko na mnie... Moja jedyna widownia... Ale pomimo to sprawia ze czuję się wyjątkowa... Bo słuchał mnie... Właśnie mnie, nie by z nikim innym tylko ze mną...
Nie pomyślałabym że w październiku może być jeszcze w miarę ciepło. Ja i Luk szliśmy ulicą. Miałam na sobie grubą bluzę, a on cienką... Szliśmy spokojnie ja popijając herbatę a on kawę... Popatrzyłam na jego rękę... Mogłam ją chwycić... Tak łatwo... Ale... I wtedy on chwycił moją... Poczerwieniałam i znowu szliśmy w bliżej nie określonym kierunku, po chwili marszu obróciliśmy się w drogę powrotną.
-Dlaczego mnie słuchałeś?-zapytałam. Nie... Moje usta wypowiedziały te słowa bez konsultacji z mózgiem.
-Bo to było niesamowite...-jego słowa były jak krzyk, pomimo tego ze szeptał.
-Wiesz...-nie, nie, nie! Milcz McDonell!- Pierwszy raz widziałam się tak spokojnego... Tak skupionego...-zabrzmiało jak bym go prześladowała!
-A ty byłaś bardzo skupiona...-odparł.- Byłaś wspaniałą...-dodał. Reszta drogi minęła w ciszy. Kiedy odprowadził mnie do drzwi pokoju... dał mi czarną różę i... pocałował... Potem po prostu zniknął... Stałam jeszcze chwilę jak idiotka, a potem poszłam się umyć i spać... Na następny dzień ćwiczyłam grę na wiolonczeli patrząc na podarunek od Luka.
Po tym jak leżałam w łóżku do jedenastej w końcu zwlekłam się z pościeli. Moje włosy jak zwykle urządzały bunt i prezentowały się jako piękny stóg siana. Odetchnęłam cierpliwie i zaczęłam czesać włoski. Po godzinie byłam gotowa do wyjścia z pokoju, ale po co? Gdzie i z kim iść? O ile pamiętam każdy czymś zajęty... Znaczy z tego co zgaduje Luk jest wolny, ale co ja bym miała z nim robić? Zebrałam się w końcu i postanowiłam się przejść. Kręciłam się tak bez celu po szkole z pół dnia... W końcu poszłam gdzie mnie nogi poniosły, kurde trudno mi się przyznać ze do tej pory myślę co bym mogła robić razem z Lukiem. Może i był zboczeńcem ale da się z nim pogadać... Z nauką też se radzi... Nawet mi pomaga... Tak jak ja lubi muzykę... Świetnie gra... wygląda wtedy jak by był w innym świecie... Otrząsnęłam się z tych myśli gdy dotarłam do sali muzycznej... To dziwne... Ktoś gra na gitarze... Wiedziona wrodzoną ciekawością(po matce) i masochizmem(po ojcu) zajrzałam. Na gitarze delikatne dźwięki wygrywał Luk. Ciche słowa... Delikatne i wywiercające w umyśle dziurę zapisując się w nim. Nie rozumiałam ich jednak... Nie myśląc co robię podeszłam i wzięłam wiolonczelę, podeszłam usiadłam obok i zaczęłam z nim grać. Ten tylko spojrzał na mnie uśmiechnął się i grał dalej. Nasze instrumenty zgrały się, rozumiały się? Mówią że muzyka łączy ludzi... Nasza jednak była zgodna, inna ale zgodna. Po chwili zrozumiałam ze słowa wypływają z moich ust, nie rozumiałam tego co mówię, po prostu to śpiewałam... Wtedy brzdąkanie gitary zmniejszyło się do uderzenia o struny, wtedy zrozumiałam ze chce żebym to ja przejęła dyrygowanie. Jak by co to jego wina, trudno no to yolo! Zagrałam gwałtowniej, ale i tak delikatnie. Zamknęłam oczy i grałam spokojnie. Po chwili nie słyszałam już gitary, ale grałam dalej, zbyt chciałam by słyszał... Nie wstałam, nie otwierałam oczu, już nic nie mówiłam. Skończyłam po kilkunastu minutach, dyszałam i po chwili otworzyłam oczy. Luk siedział na widowi i bił brawo. Patrzyłam na niego, był lekko uśmiechnięty i patrzył tylko na mnie... Moja jedyna widownia... Ale pomimo to sprawia ze czuję się wyjątkowa... Bo słuchał mnie... Właśnie mnie, nie by z nikim innym tylko ze mną...
Nie pomyślałabym że w październiku może być jeszcze w miarę ciepło. Ja i Luk szliśmy ulicą. Miałam na sobie grubą bluzę, a on cienką... Szliśmy spokojnie ja popijając herbatę a on kawę... Popatrzyłam na jego rękę... Mogłam ją chwycić... Tak łatwo... Ale... I wtedy on chwycił moją... Poczerwieniałam i znowu szliśmy w bliżej nie określonym kierunku, po chwili marszu obróciliśmy się w drogę powrotną.
-Dlaczego mnie słuchałeś?-zapytałam. Nie... Moje usta wypowiedziały te słowa bez konsultacji z mózgiem.
-Bo to było niesamowite...-jego słowa były jak krzyk, pomimo tego ze szeptał.
-Wiesz...-nie, nie, nie! Milcz McDonell!- Pierwszy raz widziałam się tak spokojnego... Tak skupionego...-zabrzmiało jak bym go prześladowała!
-A ty byłaś bardzo skupiona...-odparł.- Byłaś wspaniałą...-dodał. Reszta drogi minęła w ciszy. Kiedy odprowadził mnie do drzwi pokoju... dał mi czarną różę i... pocałował... Potem po prostu zniknął... Stałam jeszcze chwilę jak idiotka, a potem poszłam się umyć i spać... Na następny dzień ćwiczyłam grę na wiolonczeli patrząc na podarunek od Luka.
poniedziałek, 12 października 2015
10-w Skrzydle szpitalnym
Men i Hana patrzyli na dziewczynę. Była to śliczna blondynka o niebieskich oczach, lewe zaś zakrywała grzywka. Obróciła głowę w prawo, jej mina nie mówiła nic, a nic. Przełknęli ślinę i wstali z piachu.
-Dzięki...-powiedział w końcu Hana.
-Gdzie jest wasz akademik?-zapytała z niewzruszoną miną.
-Tam.-powiedział Men wskazując ich szkołę.- Budynek z napisem "Akademiki studenckie"pomarańczowo czerwony jest dziewczyn...- Blondi wzięła Alexę na ręce i pobiegła po drodze rzucając jakieś "dziękuję".
-Co to kurde było?-zapytał Hana.
-A ciul wie... Ale lepiej stąd spadajmy.-powiedział patrząc na budzących się powoli wrogów.
-Się robi-zasalutował Hana i już biegli do szkoły.
-Dzięki...-powiedział w końcu Hana.
-Gdzie jest wasz akademik?-zapytała z niewzruszoną miną.
-Tam.-powiedział Men wskazując ich szkołę.- Budynek z napisem "Akademiki studenckie"pomarańczowo czerwony jest dziewczyn...- Blondi wzięła Alexę na ręce i pobiegła po drodze rzucając jakieś "dziękuję".
-Co to kurde było?-zapytał Hana.
-A ciul wie... Ale lepiej stąd spadajmy.-powiedział patrząc na budzących się powoli wrogów.
-Się robi-zasalutował Hana i już biegli do szkoły.
******
Dara wpadła do skrzydła szpitalnego dysząc jak maratończyk. Zastałą tam całą naszą pożal się Boże gromadkę. Jak ktoś nie wie to tu jeszcze wielu innych szamanów jest, ale my na razie mamy ich w poważaniu.... Wracając... Pani od Biologi(Bodajże) rozejrzała się nerwowo i dostrzegła swoją córkę z zabandażowaną ręką i plaster na poliku. Siedziała niedaleko Leo, który wyglądał jak 556,5 nieszczęścia... Luka nigdzie nie było... Ela(jak ją haniebnie matka nazywa pod. Miki, Lyserg i wszyscy inni) rozmawiał z nim, a właściwie coś tam do niego gadała, ale ten otworzył okno i na hardkora wyskoczył przez nie. Nikogo poza tymi z ziem ziemskich, czyli poza dziećmi z wyspy wygnanych, to nie zaskoczyło. Po prostu siedzieli i uskuteczniali swoje samoleczenie. Dara rzuciła się na córkę jak pies na kość(ale poetyckie porównanie...) i zaczęła ją ściskać. Ta z braku powietrza i chęci widzenia matki ugryzła ja w ramie bo nie mogła zrobić nic innego.
-Au!-krzyknęła kobieta.
-Ciszej!-wnerwiła się w końcu blada kobieta. Miała ona szare oczy i fioletowe włosy. Tak córeczka Fausta jak malowana... Wiktoria, ale mówią na nią Dante, ciul wie czemu...
-Oh... O..oczywiście Dan... znaczy Wiktorio... Co z moim dzieckiem?-zapytała kobieta.
-Wszystko jest dobrze... z wyklętymi trochę gorzej, ale ich organizmy same się leczą....- Nagle do pomieszczenia weszła blondynka z Alexą na rękach.
-Potrzebuję bandaża...-powiedziała chłodno blondynka. Dante nie zareagowała specjalnie, jedynie podeszłą i zbadała szatynkę. Potem ją opatrzyła i kazała położyć na jednym z łóżek.
-I co?-zapytała Fox siedząc na szafce, dodam ze wysokiej...
-A to ze se nie mogli tamci poradzić i się z wilczka zmieniła!-warknęła dziewczyna.
-Co się tutaj wyrabia!?-nie wytrzymała nauczycielka przyrody.
-A ciebie ktoś do głosu dopuścił?-zapytała Lizzy.
-Dobra dość tego...-powiedziała Sharon.- Nie widzicie ze sprawa robi się poważna!? Te cholerne rzygi lucyfera udające jakieś Aniołki Charliego! Napadły na nas! Po raz kolejny! Do cholery niech ktoś ich w końcu zamknie w psychiatryku!-wściekłą się czerwonooka.
-Spokojnie bo ci cholesterol/cukier czy co tam podskoczy, a poza tym złość piękności szkodzi-uspokoił ją złośliwie Brad.
-A Ty masz mało do stracenia-powiedziała wrednie Lucy, za co "przypadkiem" dostała w tył głowy ciężką encyklopedią medyczna.
-Dajcie wszyscy spokój!-zdenerwowały się Maxi i Aurora, ruda miała tylko plaster na poliku, ale niestety Aurora miała obandażowane ręce od nadgarstków do ramion, szyję też obandażowaną i wielką ranę na poliku.
-A wy też mordy uciszcie!-warknęła wściekłą na wszystko Luna. Jej kostki były obłożone lodem.
-Wszyscy się uciszyć albo z ryjów zrobię jesień średniowiecza i szyszkę baby z dupy.-warknęła poetycko Lizzy.
-A ja poprawię-zagroziła Fox.
-A ja im pomogę-dodała Alexa masując głowę i powoli podnosząc się z posłania. Zapadłą cisza jak makiem. Carmen patrzyła na wszystkich, chyba tylko ona nie miała instynktu samozachowawczego.
-Ludzie spoko, potrenuje się i mogą nam buty czyścić.-powiedziała optymistycznie.
-Właśnie to widzieliśmy-prychnął sarkastycznie Yuki.
-Wszyscy musimy się uspokoić.-dodała Czelsi.
-To se, kuźwa, zaaplikuj nerwosolu!-burknął Kairi.
-Wszyscy się zamknąć albo zrobię wam zastrzyki uspokajające i zaśniecie do jutra! Założę się że nasz "kochany", w nosorożca róg, ucieszy się...
-Panno Hassei!(w końcu poznałam nazwisko Fausta!)-Dara nie chciała tego tolerować.
-A pani niech się zamknie!-wrzasnęły już wculwione Lizzy i Fox.
-Oh... O..oczywiście Dan... znaczy Wiktorio... Co z moim dzieckiem?-zapytała kobieta.
-Wszystko jest dobrze... z wyklętymi trochę gorzej, ale ich organizmy same się leczą....- Nagle do pomieszczenia weszła blondynka z Alexą na rękach.
-Potrzebuję bandaża...-powiedziała chłodno blondynka. Dante nie zareagowała specjalnie, jedynie podeszłą i zbadała szatynkę. Potem ją opatrzyła i kazała położyć na jednym z łóżek.
-I co?-zapytała Fox siedząc na szafce, dodam ze wysokiej...
-A to ze se nie mogli tamci poradzić i się z wilczka zmieniła!-warknęła dziewczyna.
-Co się tutaj wyrabia!?-nie wytrzymała nauczycielka przyrody.
-A ciebie ktoś do głosu dopuścił?-zapytała Lizzy.
-Dobra dość tego...-powiedziała Sharon.- Nie widzicie ze sprawa robi się poważna!? Te cholerne rzygi lucyfera udające jakieś Aniołki Charliego! Napadły na nas! Po raz kolejny! Do cholery niech ktoś ich w końcu zamknie w psychiatryku!-wściekłą się czerwonooka.
-Spokojnie bo ci cholesterol/cukier czy co tam podskoczy, a poza tym złość piękności szkodzi-uspokoił ją złośliwie Brad.
-A Ty masz mało do stracenia-powiedziała wrednie Lucy, za co "przypadkiem" dostała w tył głowy ciężką encyklopedią medyczna.
-Dajcie wszyscy spokój!-zdenerwowały się Maxi i Aurora, ruda miała tylko plaster na poliku, ale niestety Aurora miała obandażowane ręce od nadgarstków do ramion, szyję też obandażowaną i wielką ranę na poliku.
-A wy też mordy uciszcie!-warknęła wściekłą na wszystko Luna. Jej kostki były obłożone lodem.
-Wszyscy się uciszyć albo z ryjów zrobię jesień średniowiecza i szyszkę baby z dupy.-warknęła poetycko Lizzy.
-A ja poprawię-zagroziła Fox.
-A ja im pomogę-dodała Alexa masując głowę i powoli podnosząc się z posłania. Zapadłą cisza jak makiem. Carmen patrzyła na wszystkich, chyba tylko ona nie miała instynktu samozachowawczego.
-Ludzie spoko, potrenuje się i mogą nam buty czyścić.-powiedziała optymistycznie.
-Właśnie to widzieliśmy-prychnął sarkastycznie Yuki.
-Wszyscy musimy się uspokoić.-dodała Czelsi.
-To se, kuźwa, zaaplikuj nerwosolu!-burknął Kairi.
-Wszyscy się zamknąć albo zrobię wam zastrzyki uspokajające i zaśniecie do jutra! Założę się że nasz "kochany", w nosorożca róg, ucieszy się...
-Panno Hassei!(w końcu poznałam nazwisko Fausta!)-Dara nie chciała tego tolerować.
-A pani niech się zamknie!-wrzasnęły już wculwione Lizzy i Fox.
niedziela, 27 września 2015
9. Przybyszki ratują sytuację!^o^
Scarlet patrzyła w czerwone oczy. Nic poza nimi nie było widać... Ale wyrażały one jedynie wściekłość. Sharon powoli otwierała oczy, jej ciało automatycznie się leczyło, w końcu są jakieś zalety z matki czarownicy, nie?
-No proszę proszę...-zaśmiała się Scarlet.- Czyli adoptowane siostrzyczki Alexy i tych wampirów przybyły.-zacisnęła rękę na broni i uderzyła ponownie. Lecz zakapturzona dziewczyna blokowała każdy z nich.
-Ej Sharon... Długo masz zamiar odpoczywać czy może jednak w końcu się ruszysz?-szatynka zaśmiała się i powoli wstała.
-Hej Fox...-uśmiechnęła się dziewczyna. Powoli wstała i zaczęła się leczyć. Fox zdjęłą kaptur i ukazała swoją przepiękną twarz.Czarne włosy do połowy pleców, śliczne czerwone oczka oraz lisie uszka, a spod bluzy wynurzyła się lisi ogonek. Dziewczyna zacisnęła ręce na maczecie i zaatakowała. Scarlet obroniła się i wtedy Sharon kopnęła ją z całej siły w bok, ta wypluła krew i omdlała potoczyła się po podłodze.
-Teraz szybko! Oni chcą zaatakować resztę!-krzyknęła szatynka.
-Spokojnie...-powiedziała brunetka.- Lizzy tam jest...- Sharon spojrzała na nią zaskoczona i zaczęła się lekko śmiać.
-No dobra... Ale pomóż mi z Carmen...-obie zaczęły podnosić dziewczynę i iść do akademika.
-No proszę proszę...-zaśmiała się Scarlet.- Czyli adoptowane siostrzyczki Alexy i tych wampirów przybyły.-zacisnęła rękę na broni i uderzyła ponownie. Lecz zakapturzona dziewczyna blokowała każdy z nich.
-Ej Sharon... Długo masz zamiar odpoczywać czy może jednak w końcu się ruszysz?-szatynka zaśmiała się i powoli wstała.
-Hej Fox...-uśmiechnęła się dziewczyna. Powoli wstała i zaczęła się leczyć. Fox zdjęłą kaptur i ukazała swoją przepiękną twarz.Czarne włosy do połowy pleców, śliczne czerwone oczka oraz lisie uszka, a spod bluzy wynurzyła się lisi ogonek. Dziewczyna zacisnęła ręce na maczecie i zaatakowała. Scarlet obroniła się i wtedy Sharon kopnęła ją z całej siły w bok, ta wypluła krew i omdlała potoczyła się po podłodze.
-Teraz szybko! Oni chcą zaatakować resztę!-krzyknęła szatynka.
-Spokojnie...-powiedziała brunetka.- Lizzy tam jest...- Sharon spojrzała na nią zaskoczona i zaczęła się lekko śmiać.
-No dobra... Ale pomóż mi z Carmen...-obie zaczęły podnosić dziewczynę i iść do akademika.
*W akademiku*
(Pamiętajcie ze dzieci spoza wyspy wygnanych są w lesie)
Aurora biegała po całym akademiku, tak samo jak Ikuto i Kairi, ale im się poszczęściło i znaleźli już Leo i Luka. Dziewczyna natomiast znalazła w końcu Alexę i wszyscy ruszyli w stronę ścieżki rowerowej na której są dzieciaki z dobrej gromadki. Biegli bardzo szybko, każde z nich było zdenerwowane i zmartwione. Gdy tam dobiegli nie mogli uwierzyć w to co widzą. Zmęczeni koledzy ze szkoły i Angels w pełni sił. Aurora wrzasnęła przeraźliwie na widok Yukiego którego jedne z tej psycho-sekty właśnie chciał przebić szablą. Dziewczyna zrobiła kontrole ducha i, bądźmy szczerzy, uratowała czerwonowłosego.
-No pięknie... Musieli się dowiedzieć że przenieśliśmy się tutaj...-zauważył inteligentnie Kairi.
-TAK MYŚLISZ?!-zapytała go Alexa broniąca Mena i Hany.- Ej księżniczki ruszcie tyłki!-krzyknęła na białowłosego i blondyna. Ci w końcu zrozumieli co się dzieje i szybko wstali po czym zwiali.
-Jest ich za dużo!-krzyknęła Maxi.
-Ona ma rację!-dodała Elizabeth.
-Ludzie jak zwykle przeginają...-dodał Ikuto walczący z Erickiem. Walk było tak wiele że nie chcę mi się opisywać, ale na końcu wyglądało to tak że Hana i Men jeszcze walczyli, Alexa to samo, a reszta z ognistej wyspy przenosiła rannych do pielęgniarki. A z Angels trzymała się tylko Rin, Eric i jacyś dwaj kolesie, są nieistotni więc nie zaprzątam wam nimi głowy...
-Łapiesz mi serce Alexo, już mi ich zabierasz~?-zapytała blondynka atakując dziewczynę.
-Wybacz, ale swatanie w miarę normalnych ludzi z pojebanymi psycholami nie leży w mojej naturze!-krzyknęła pół wilkołaczka i kopnęła ją w nogę, ta jednak zignorowała ból i uderzała w dziewczynę dalej. Eric westchnął tylko patrząc na ataki siostry i wrócił do walki z Haną i Menem. Chłopcy już dawno pokonali dwóch przydupasów. Ale blondyn był problemem, jednak nie mieli zamiaru się poddać. Alexie szło niestety gorzej, po tym jak przybyła rzuciło się na nią wielu członków wrogiej sekty i była już zmęczona, a przede wszystkim ranna. Nie miała już sił więc Rin w końcu ją obezwładniła. Erik też już prawie kończył z Asakurą i Tao. Kiedy blondynka miała zadać ostatni kopniak jej noga została złapana w ostatniej chwili przez Alexę.
-Co do..!?-zdziwiła się niebieskooka. Usłyszała nagle warczenie, a na głowie brunetki wyrosły wilcze uszy, a z tyłu ogon.- Eric!!!!!!!-krzyknęła.- Przesadziłam! Pomóż!-zaczęła wrzeszczeć kiedy Alexa wstała i zaczęła nią kręcić. Oczy dziewczyny jarzyły się prawie ze czerwienią. Po kilkunastu obrotach młoda Makoya stała. Jej twarz byłą lekko wydłużona jak u psa lub wilka. Żeby były bardzo ostre, a zamiast krótkich, idealnie obciętych i pomalowanych paznokci były długie szpony. Z ust dziewczyny wydobywał się gardłowy warkot.Spojrzała na brata Rin, a ten przełykał ślinę. Rzuciła się na niego, a ten podjął nieudaną próbę ucieczki. Po tym jak skończyła z Erickiem spojrzała na Mena i Hanę.
-A...Alexa?-zapytał młody Tao. Ta kucając zbliżyła się o parę kroków, patrzyła na nich zaciekawiona, lecz po chwili rzuciła się na nich. Powstrzymała ją pewna blondynka w różowej bluzie.
-No nieźle... Ale zrobiłaś rozpierdol siostrzyczko...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Fox została wymyślona przez moją przyjaciółkę Kirę The Monster, a oto jej zdjęcie które zrobiłam bo Kirze się nie chciało:
-Łapiesz mi serce Alexo, już mi ich zabierasz~?-zapytała blondynka atakując dziewczynę.
-Wybacz, ale swatanie w miarę normalnych ludzi z pojebanymi psycholami nie leży w mojej naturze!-krzyknęła pół wilkołaczka i kopnęła ją w nogę, ta jednak zignorowała ból i uderzała w dziewczynę dalej. Eric westchnął tylko patrząc na ataki siostry i wrócił do walki z Haną i Menem. Chłopcy już dawno pokonali dwóch przydupasów. Ale blondyn był problemem, jednak nie mieli zamiaru się poddać. Alexie szło niestety gorzej, po tym jak przybyła rzuciło się na nią wielu członków wrogiej sekty i była już zmęczona, a przede wszystkim ranna. Nie miała już sił więc Rin w końcu ją obezwładniła. Erik też już prawie kończył z Asakurą i Tao. Kiedy blondynka miała zadać ostatni kopniak jej noga została złapana w ostatniej chwili przez Alexę.
-Co do..!?-zdziwiła się niebieskooka. Usłyszała nagle warczenie, a na głowie brunetki wyrosły wilcze uszy, a z tyłu ogon.- Eric!!!!!!!-krzyknęła.- Przesadziłam! Pomóż!-zaczęła wrzeszczeć kiedy Alexa wstała i zaczęła nią kręcić. Oczy dziewczyny jarzyły się prawie ze czerwienią. Po kilkunastu obrotach młoda Makoya stała. Jej twarz byłą lekko wydłużona jak u psa lub wilka. Żeby były bardzo ostre, a zamiast krótkich, idealnie obciętych i pomalowanych paznokci były długie szpony. Z ust dziewczyny wydobywał się gardłowy warkot.Spojrzała na brata Rin, a ten przełykał ślinę. Rzuciła się na niego, a ten podjął nieudaną próbę ucieczki. Po tym jak skończyła z Erickiem spojrzała na Mena i Hanę.
-A...Alexa?-zapytał młody Tao. Ta kucając zbliżyła się o parę kroków, patrzyła na nich zaciekawiona, lecz po chwili rzuciła się na nich. Powstrzymała ją pewna blondynka w różowej bluzie.
-No nieźle... Ale zrobiłaś rozpierdol siostrzyczko...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Fox została wymyślona przez moją przyjaciółkę Kirę The Monster, a oto jej zdjęcie które zrobiłam bo Kirze się nie chciało:
sobota, 26 września 2015
8.Ja już nie wiem co tu się wyrabia!;-;
Lucy i Hana szli ścieżką rowerową. Za nimi szła Maxi, Brad i Elizabeth. Ostatnia ciągle myślała o Leo, który na prawdę nadal jej unikał. Do matki w ogóle się nie odzywała. Lucy jak zwykle darła się że przecież ta cała Alexa uniemożliwia jej i Menowi zejście się, bo chodzili ze sobą jakiś miesiąc.
Czelsi i Yuki którzy do tej pory byli na przodzie zatrzymali się.
-Przestańcie smęcić, to nic nie da...-powiedziała Czelsi.
-A moim zdaniem to mam psychiczna siostrę... Bo Alexa miała rację... To co ty robisz to prześladowanie, dokładniej prześladujesz Mena...
-Słucham!?-warknęła na brata.
-A co z tym Ikuto? On cię lubi nie?-zapytał Yuki.
-Ale ja go nie!-odparła blondynka. Hana mając już tego dość spojrzał na nich.
-Moim zdaniem zachowujesz się jak rozpieszczona gówniara... Men cię lubił, ale przez twoje zachowanie ma cię dość...
-Odezwał się kreator kaziroctwa!-warknęła Lucy
-Coś ty powiedziała?!-wydarł się.
-A o to ze totalnie lecisz na Sharon!
-Zamknij mordę!-szepnął głośno.- Nie masz o nich zielonego pojęcia! Widocznie jednak Men i tak woli spędzać czas ze mną i z nimi niż z tobą!
-Ej uspokójcie się...-zaczęła Maxi.
-Własnie wyzywanie się nic nie zmieni...-dodała Elizabeth. Nagle podbiegł do nich Men. Zatrzymał się zdyszany i spojrzał na nich.
-Co się stało!?-zmartwiła się Lucy.
-Nie widzieliście ostatnio Luny i Sharon?-zapytał. Wszyscy po sobie spojrzeli.
-O ile wiem razem z Carmen poszły do centrum handlowego, a czemu pytasz?-zdziwiła się Maxi. Men wyjął z kieszeni telefon i wysłał SMS'a.
-O co tu chodzi!?-zapytał wściekły Hana.
-O to ze są w niebezpieczeństwie!
-Nie martwcie się o te pomioty szatana...-usłyszeli głos dziewczynki. Spojrzeli w stronę niedalekiego lasu. Przed nim stała drobna blondynka z wielkim uśmiechem na twarzy.- Bo teraz musicie się martwić o siebie-powiedziała a jej uśmiech ustąpił obojętnej minie, a w oczkach była nienawiść.
-Zamknij mordę!-szepnął głośno.- Nie masz o nich zielonego pojęcia! Widocznie jednak Men i tak woli spędzać czas ze mną i z nimi niż z tobą!
-Ej uspokójcie się...-zaczęła Maxi.
-Własnie wyzywanie się nic nie zmieni...-dodała Elizabeth. Nagle podbiegł do nich Men. Zatrzymał się zdyszany i spojrzał na nich.
-Co się stało!?-zmartwiła się Lucy.
-Nie widzieliście ostatnio Luny i Sharon?-zapytał. Wszyscy po sobie spojrzeli.
-O ile wiem razem z Carmen poszły do centrum handlowego, a czemu pytasz?-zdziwiła się Maxi. Men wyjął z kieszeni telefon i wysłał SMS'a.
-O co tu chodzi!?-zapytał wściekły Hana.
-O to ze są w niebezpieczeństwie!
-Nie martwcie się o te pomioty szatana...-usłyszeli głos dziewczynki. Spojrzeli w stronę niedalekiego lasu. Przed nim stała drobna blondynka z wielkim uśmiechem na twarzy.- Bo teraz musicie się martwić o siebie-powiedziała a jej uśmiech ustąpił obojętnej minie, a w oczkach była nienawiść.
*W Galerii*
-Nie mogę się zdecydować;-; - powtórzyła Carmen trzymając w ręce 2 książki. Chciała kupić obie ale wzięła za mało pieniędzy, a znając siebie wiedziała ze jej się nie będzie chciało wrócić.
-Więc może pożyczę ci pieniądze a potem mi oddasz?-zapytał Sharon obładowana mazakami, ołówkami, kredkami i blokami rysunkowymi
-Okej^^-uśmiechnęła się Carmen. Poszły razem do kasy i zapłaciły, po czym się spakowały. Zadowolone wyszły ze sklepu rozmawiając o pracy domowej zadanej na poniedziałek. Nagle coś uderzyło Sharon w brzuch. Dziewczyna rozszerzyła oczy, wypluła trochę krwi i wbiła się w ścianę. Carmen natomiast została oszołomiona mocnym uderzeniem w głowę. Sharon, która trzymała się za brzuch, powoli się podniosła i spojrzała na napastnika. Byłą to Scarlet, uśmiechała się psychopatycznie trzymając w ręce swoją broń.
-Znowu ty...-burknęła. Oceniła swoje obrażenia, miała połamane żebro i tyle, ale cholernie bolało, a oddychanie było ciężkie.- Spieprzaj zanim znowu cię skopię...-zacisnęła zęby.
-Chciałabym to zobaczyć...-zaśmiała się ruda dziewczyna
-To zobaczysz...-zaśmiała się dziewczyna. Scarlet wnerwiła się i biła ją bez opamiętania. Sharon po 10 ciosach straciła przytomność.
-W imię pokoju i dobra na świecie-uniosła ostrze nad głową szatynki. Spóściła go powoli, ale maczeta powstrzymała ostrze. Obok Scarlet stałą zakapturzona dziewczyna.
-Zamknij mordę tworze pojebów!
piątek, 25 września 2015
7.Atak w galerii
Wściekła Elizabeth wpadła do pokoju swojej matki gdy ta czesała się po kąpieli. Córka patrzyła na nią i zaciskała pieści, wzięła głęboki oddech, ale pomimo to nie mogła wydusić słowa, nie wiedziała co powiedzieć...
-Kochanie coś się stało?-zapytała córki wstając i do niej podchodząc, chciała dotknąć jej ramienia. Ta jednak odtrąciła jej dłoń. Wzięła bardzo głęboki oddech i wyrzuciła z siebie.
-Może i Leo jest pół wampirem! Może i ma zboczonego brata, ale jest miły i uprzejmy! A ty jesteś podła! Nie chcę cię znać!-wykrzyczała i wyszła z pokoju. Dara stałą z wyciągniętą ręką , a jej źrenice zmalały od informacji jaką przekazała jej córka. Tym czasem obok jej okna siedziały 4 osoby. Blond bliźniaki, ruda i srebrnowłosa dziewczyna.
-Mówiliśmy ci... Powoli ich omotują Angel...-powiedziała ruda do nam jeszcze nieznanej dziewczyny. Nosiła ona imię Angel i była zastępczynią Jeanne w ich pokoleniu.
-Spokojnie Scarlet... Będzie dobrze...-uśmiechnęła się.- Mam dla ciebie zadanie... Ja i Kaoru zajmę się synami śmierci, bliźniaki , Sakura i Kuroku resztą, a Ty pół wilą i córką tego .... wiesz kogo.
-Tak pani.-uśmiechnęła się rudowłosa...
-Kochanie coś się stało?-zapytała córki wstając i do niej podchodząc, chciała dotknąć jej ramienia. Ta jednak odtrąciła jej dłoń. Wzięła bardzo głęboki oddech i wyrzuciła z siebie.
-Może i Leo jest pół wampirem! Może i ma zboczonego brata, ale jest miły i uprzejmy! A ty jesteś podła! Nie chcę cię znać!-wykrzyczała i wyszła z pokoju. Dara stałą z wyciągniętą ręką , a jej źrenice zmalały od informacji jaką przekazała jej córka. Tym czasem obok jej okna siedziały 4 osoby. Blond bliźniaki, ruda i srebrnowłosa dziewczyna.
-Mówiliśmy ci... Powoli ich omotują Angel...-powiedziała ruda do nam jeszcze nieznanej dziewczyny. Nosiła ona imię Angel i była zastępczynią Jeanne w ich pokoleniu.
-Spokojnie Scarlet... Będzie dobrze...-uśmiechnęła się.- Mam dla ciebie zadanie... Ja i Kaoru zajmę się synami śmierci, bliźniaki , Sakura i Kuroku resztą, a Ty pół wilą i córką tego .... wiesz kogo.
-Tak pani.-uśmiechnęła się rudowłosa...
*Następnego dnia*
Carmen pod dużym naciskiem Sharon i Luny, no i zapotrzebowania na nową, ciekawą książkę zgodziła się pójść do galerii handlowej. Pomimo ze dziewczyny czasem zatrzymywały się na oglądanie ciuchów dobrze się z nimi bawiła. Nie było godzinnego przymierzania ale wejście popatrzenie, ewentualne kupienie i wyjście.
-Do dobra dziewczynki, idę do kosmetycznych więc wy idźcie do empika czy gdzie tam chodzicie...-powiedziała Luna i zniknęła w jednym ze sklepów( nie będę pisać bo jeszcze się pomylę i jeszcze powiecie że szarpię czyjeś uczucia religijne xD).
-No to co?-zapytała szatynka.
-Napad na Empik!*-* - krzyknęła jej kuzynka, obie się zaśmiały i poszły do danego sklepu. Scarlet uśmiechnęła się do siebie i poszła za Luną. Scarlet, bo tak się właśnie nazywała miała rude włosy jej zdaniem średniej długości i brązowe oczy, nie była ani piękna, ani brzydka, taka... średnia. Ale była silna... Byłą i to bardzo... Weszła do sklepu i wyjęła swoją broń, czyli łańcuch z małą kosa na końcu.
-Lucynda forma ducha do Koyeketsu-Shogo!- krzyknęła. Wszyscy klienci uciekli ze sklepu na ten widok. Luna stałą spokojnie i pakowała produkty za które zapłaciła.
-No i po co ludzi straszysz Scarlet?-zapytała szatynka zwracając się w jej stronę.- Muerta forma ducha... Do spinki.-powiedziała krótko. Na jej ciele pojawiło się ponczo i wielki kapelusz ze świeczkami.
-Po co stajesz do walki skoro i tak nie wygrasz?-zapytała kpiącym tonem rudowłosa.
-Bo wiem że jestem pierwsza którą atakujesz... Nie chcesz żebym zawołała pomoc więc atakujesz mnie jako pierwszą... Więc im więcej Foryoku na mnie zmarnujesz tym większe szanse Carmen i Sharon na wygraną-powiedziała z uśmiechem. Walka jednak była tak krótka i wręcz beznadziejna że nie warto tego opisywać... Zadowolona z siebie Scarlet ruszyła w stronę Empika.
*W porcie*
Ze statku wysiadły 2 osoby, obie były ubrane w jeansy i długie bluzy z kapturem zarzuconym na głowę. Obok nich były średniej wielkości marynarskie worki.
-I co... Jak myślisz wszystko z nimi w porządku?-zapytała, sądząc po łagodnym i melodyjnym głosie należącym na 100% do kobiety, właścicielka różowej bluzy.
-Nie mam pojęcia, ale po to tu jesteśmy...-odparła właścicielka turkusowej bluzy.
środa, 23 września 2015
6. Dramy, ach dramy
Carmen przechadzała się razem z Aurorą i Maxi. Właśnie gadały o referacie który mają zrobić na język angielski. Blondynka osobiście nazwała się imbecylem językowym. Natomiast rude stworzonko podziwiało jak dobrze brunetka zna dany język, a ta tłumaczyła ze z tym językiem się wychowywała i że to nic niezwykłego, choć była zadowolona że była jedna z najlepszych uczennic w klasie. Jakimś cudem nie potrafiła skupić się na lekcji i czasem dostawała czwórki, a nawet minusy. No ale czy to jej wina ze myślenie o niebieskich migdałach jest lepsze od nauki? Wróciła na ziemię zapominając o dyskusji z samą sobą. Zauważyła Leo i Luka, koło nich stały 3 szatynki z różną długością włosów i granatowowłosy chłopak.
-Ej kto stoi koło Luka i Leo?-zapytała.
-Ja się zbytnio nie mieszam, nie chcę stawać po żadnej ze stron... Ale jednak wolę się trzymać tutejszych...-zakomunikowała Maxi i zwiała tak ze się za nią kurzyło. Carmen patrzyła za nią, nie mogła uwierzyć że to była córka Mortiego o którym mówiła jej mama. Westchnęła tylko i spojrzała na Aurorę która próbowała się wymknąć.
-Aurora?-zapytała czerwono-brązowo oka.- O co jej chodziło?-zapytała.
-Eh... Dobra, ale chodź usiąść bo z W-F'u wracam i zmęczona jestem...-zamarudziła niebieskooka i usiadła na ławce. Na dworze było już czuć że zbliża się jesień. Każdy miał albo bluzkę z długim rękawem, albo bluzę, lub po prostu koszulę. Blondynka postawiła na jeansową kurtkę, Carmen wolała koszulę w kratę. Aurora westchnęła i wyjęła z torebki puszkę liptona i zaczęła ją pić.
-Ja, ci co stoją obok Leo i Luka no i parę innych osób jesteśmy z wyspy wygnanych, ognistej wyspy potocznie mówiąc... Ta o średnich włosach tam to Sharon, córka Hao..., Obok niej jest Luna córka Mathi, ja jestem córką Marii, ten granatowowłosy to Ikuto syn Kanny, ma brata Kairi, a ci blondyni i długowłosa to dzieci Miki...- Carmen kojarzyła wszystkich z opowiadania rodziców, ale nie znała imienia Miki.
-Ale kto to jest ta/ten Miki?-zapytała jedząc żelki.
-No niezbyt wiem...-westchnęła blondynka.- Nikt poza jej dziećmi nie wie kim była wcześniej... Znaczy jeszcze dorośli wiedzą, ale ze jest niewiele słabsza od Hao wolą się jej nie narażać... Dla Shron była jak zastępcza matka, ale Shar też nie wie...
-Ale wiadomo że jest od wujka Haośka, nie?-zapytała ze smutkiem patrząc na pustą już paczuszkę. Wyrzuciła ją, a Aurora zrobiła to samo z pustą puszką.
-Tak.-dziewczyna wstała.- Ale ty i Sharon jesteście kuzynkami, a jak się uprzeć to skoro mama Leo, Luka i Alexy są kuzynkami to z nimi też... Ale oni nie są łatwi więc lepiej uważać... Nie ufają tym którzy wychowali się poza naszą wyspą...
-Czemu?-zapytała czarnowłosa.
-No cóż... Nie wiem do końca... Ale po prostu zawsze mieliśmy tylko siebie... Boimy się...
Tym czasem Elizabeth wraz z koleżankami z klasy, zauważyła Leo który szedł razem z Luną, dyskutowali o czymś. Ela poczuła się dziwnie... Chłopak ostatnio jej unikał, a gdy z nim rozmawiała szybko kończył rozmowę i odchodził. Czuła smutek, bardzo, bardzo, na prawdę bardzo go lubiła, zakochała się w nim, a on ją zlewał. Poczuła ze ma tego dość, poczekała aż szatynka odejdzie i podeszła do niego.
-O hej Elizabeth, muszę iść...-powiedział ale ta zagrodziła mu drogę.
-Czemu mnie unikasz!?-zapytała patrząc mu w oczy.
-Wcale cię nie unikam...-bronił się od niechcenia blondyn, sam nie był zadowolony z faktu że musi ją olewać, zmywać, odchodzić, widział ze jest jej przykro, ale jego matka kazała mu się trzymać z dala i to robi...
-Unikasz!-krzyknęła a z jej oczu poleciały łzy.- Zrobiłam coś źle?! Proszę powiedz mi!-patrzyła mi prosto w oczy. Chłopak nie mógł już wytrzymać.
-Twoja matka kazała mi się trzymać z daleka...-odparł. Elizabeth poczuła się jak by ją uderzono w policzek. Mówiła przecież matce jak bardzo go lubi, jak się cieszyła że z nim jest... A ona zrobiła jej coś takiego. Przecież żadna dobra matka by tak nie zrobiła.- Wolę jej się nie narażać... Wybacz mi...-przytulił ją i odszedł. Właścicielka zielonego pasemka upadła na kolana i się rozpłakała. Ku zdziwieniu wszystkich jedynymi które się przy niej zatrzymały były Alexa i Sharon.
-Ej wszystko okej?-zapytała nieśmiało czerwonooka.
-Ej nie płacz, zazwyczaj to w niczym nie pomaga, trzeba twardym być! A tym skurwielom co ci przykrość zrobili skopać tyłek!-pouczyła ją Alexa.
-M...moja matka... zabroniła Leo... Się ze mną widywać!-załkała wtulając się w kuzynkę. Ta nie wiedziała co zrobić, ale po chwili głaskała ją po głowie.
-A mój brat ci się podoba, nie?-zapytała wzdychając młoda Makoya.
-Tak! I co ja mam zrobić?!-zapłakała.- Przecież nie mogę się sprzeciwić matce!
-A mozesz ranić samą siebie i cierpieć przez kilka następnych lat?-zapytała Sharon.
-Rodzice tez się mylą, a twoja matka przegięła o 180 stopni za dużo....-powiedziała Alexa dając Dithel chusteczkę.- Przemyśl to, pa.- i obie odeszły.
Lucy jak zwykle o tej porze czekała na Mena. Białowłosy wyszedł z sali, a blondynka już wstawała by do niego podejść, ten machał do niej, a przynajmniej tak jej się wydawało... Na jej twarzy wykwitł przepiękny uśmiech.
-Men ileż można się przebierać!?-skarciła go dziewczyna idąca ścieżką.
-Oj no sorry, ci kretyni mieli dziwne pomysły, zwiałem jak mogłem najszybciej.
-Jak już zapraszasz dziewczynę do kina to się przynajmniej nie spóźniaj!- powiedziała dziewczyna marszcząc brwi.
-Men co to ma znaczyć!?-zapytała wściekła Lucy.
-Hym?-zdziwili się oboje.
-Zdradzasz mnie z tą ścierą z tych odmieńców?!-warknęła.
-To wy ze sobą łazicie?-zaciekawiła się Alexa.
-Nie, ale ona se ubzdurała ze tak...-Men przewrócił oczami.
-UBZDURAŁA!?-zapytała wściekle młoda Usui.- A kto mnie prosił o spotkanie?!
-Ty mnie prosiłaś... Na prawdę mówiłem ci że nie jestem tobą zainteresowany, ale ty nie słuchałaś...-powiedział Men. Widać było że nie ma nic złego na myśli, ale niestety...
-To się nazywa stalking, można to zgłosić na policje...-zauważyła brązowowłosa.- Choć bo się spóźnimy. - I pociągnęła za sobą czerwonookiego. Lucy zacisnęła ręce, wiedziała już że nienawidzi dziewczyny z całego serca, że odzyska chłopaka choć by nie wiadomo co i koniec.
Dara jako przedstawicielka władzy danej mi przeze mnie dopuszczam Horo do komentarza, ale ostrzegam ze dam mu w łeb jak znowu się zacznie czepiać....
-Ej kto stoi koło Luka i Leo?-zapytała.
-Ja się zbytnio nie mieszam, nie chcę stawać po żadnej ze stron... Ale jednak wolę się trzymać tutejszych...-zakomunikowała Maxi i zwiała tak ze się za nią kurzyło. Carmen patrzyła za nią, nie mogła uwierzyć że to była córka Mortiego o którym mówiła jej mama. Westchnęła tylko i spojrzała na Aurorę która próbowała się wymknąć.
-Aurora?-zapytała czerwono-brązowo oka.- O co jej chodziło?-zapytała.
-Eh... Dobra, ale chodź usiąść bo z W-F'u wracam i zmęczona jestem...-zamarudziła niebieskooka i usiadła na ławce. Na dworze było już czuć że zbliża się jesień. Każdy miał albo bluzkę z długim rękawem, albo bluzę, lub po prostu koszulę. Blondynka postawiła na jeansową kurtkę, Carmen wolała koszulę w kratę. Aurora westchnęła i wyjęła z torebki puszkę liptona i zaczęła ją pić.
-Ja, ci co stoją obok Leo i Luka no i parę innych osób jesteśmy z wyspy wygnanych, ognistej wyspy potocznie mówiąc... Ta o średnich włosach tam to Sharon, córka Hao..., Obok niej jest Luna córka Mathi, ja jestem córką Marii, ten granatowowłosy to Ikuto syn Kanny, ma brata Kairi, a ci blondyni i długowłosa to dzieci Miki...- Carmen kojarzyła wszystkich z opowiadania rodziców, ale nie znała imienia Miki.
-Ale kto to jest ta/ten Miki?-zapytała jedząc żelki.
-No niezbyt wiem...-westchnęła blondynka.- Nikt poza jej dziećmi nie wie kim była wcześniej... Znaczy jeszcze dorośli wiedzą, ale ze jest niewiele słabsza od Hao wolą się jej nie narażać... Dla Shron była jak zastępcza matka, ale Shar też nie wie...
-Ale wiadomo że jest od wujka Haośka, nie?-zapytała ze smutkiem patrząc na pustą już paczuszkę. Wyrzuciła ją, a Aurora zrobiła to samo z pustą puszką.
-Tak.-dziewczyna wstała.- Ale ty i Sharon jesteście kuzynkami, a jak się uprzeć to skoro mama Leo, Luka i Alexy są kuzynkami to z nimi też... Ale oni nie są łatwi więc lepiej uważać... Nie ufają tym którzy wychowali się poza naszą wyspą...
-Czemu?-zapytała czarnowłosa.
-No cóż... Nie wiem do końca... Ale po prostu zawsze mieliśmy tylko siebie... Boimy się...
Tym czasem Elizabeth wraz z koleżankami z klasy, zauważyła Leo który szedł razem z Luną, dyskutowali o czymś. Ela poczuła się dziwnie... Chłopak ostatnio jej unikał, a gdy z nim rozmawiała szybko kończył rozmowę i odchodził. Czuła smutek, bardzo, bardzo, na prawdę bardzo go lubiła, zakochała się w nim, a on ją zlewał. Poczuła ze ma tego dość, poczekała aż szatynka odejdzie i podeszła do niego.
-O hej Elizabeth, muszę iść...-powiedział ale ta zagrodziła mu drogę.
-Czemu mnie unikasz!?-zapytała patrząc mu w oczy.
-Wcale cię nie unikam...-bronił się od niechcenia blondyn, sam nie był zadowolony z faktu że musi ją olewać, zmywać, odchodzić, widział ze jest jej przykro, ale jego matka kazała mu się trzymać z dala i to robi...
-Unikasz!-krzyknęła a z jej oczu poleciały łzy.- Zrobiłam coś źle?! Proszę powiedz mi!-patrzyła mi prosto w oczy. Chłopak nie mógł już wytrzymać.
-Twoja matka kazała mi się trzymać z daleka...-odparł. Elizabeth poczuła się jak by ją uderzono w policzek. Mówiła przecież matce jak bardzo go lubi, jak się cieszyła że z nim jest... A ona zrobiła jej coś takiego. Przecież żadna dobra matka by tak nie zrobiła.- Wolę jej się nie narażać... Wybacz mi...-przytulił ją i odszedł. Właścicielka zielonego pasemka upadła na kolana i się rozpłakała. Ku zdziwieniu wszystkich jedynymi które się przy niej zatrzymały były Alexa i Sharon.
-Ej wszystko okej?-zapytała nieśmiało czerwonooka.
-Ej nie płacz, zazwyczaj to w niczym nie pomaga, trzeba twardym być! A tym skurwielom co ci przykrość zrobili skopać tyłek!-pouczyła ją Alexa.
-M...moja matka... zabroniła Leo... Się ze mną widywać!-załkała wtulając się w kuzynkę. Ta nie wiedziała co zrobić, ale po chwili głaskała ją po głowie.
-A mój brat ci się podoba, nie?-zapytała wzdychając młoda Makoya.
-Tak! I co ja mam zrobić?!-zapłakała.- Przecież nie mogę się sprzeciwić matce!
-A mozesz ranić samą siebie i cierpieć przez kilka następnych lat?-zapytała Sharon.
-Rodzice tez się mylą, a twoja matka przegięła o 180 stopni za dużo....-powiedziała Alexa dając Dithel chusteczkę.- Przemyśl to, pa.- i obie odeszły.
Lucy jak zwykle o tej porze czekała na Mena. Białowłosy wyszedł z sali, a blondynka już wstawała by do niego podejść, ten machał do niej, a przynajmniej tak jej się wydawało... Na jej twarzy wykwitł przepiękny uśmiech.
-Men ileż można się przebierać!?-skarciła go dziewczyna idąca ścieżką.
-Oj no sorry, ci kretyni mieli dziwne pomysły, zwiałem jak mogłem najszybciej.
-Jak już zapraszasz dziewczynę do kina to się przynajmniej nie spóźniaj!- powiedziała dziewczyna marszcząc brwi.
-Men co to ma znaczyć!?-zapytała wściekła Lucy.
-Hym?-zdziwili się oboje.
-Zdradzasz mnie z tą ścierą z tych odmieńców?!-warknęła.
-To wy ze sobą łazicie?-zaciekawiła się Alexa.
-Nie, ale ona se ubzdurała ze tak...-Men przewrócił oczami.
-UBZDURAŁA!?-zapytała wściekle młoda Usui.- A kto mnie prosił o spotkanie?!
-Ty mnie prosiłaś... Na prawdę mówiłem ci że nie jestem tobą zainteresowany, ale ty nie słuchałaś...-powiedział Men. Widać było że nie ma nic złego na myśli, ale niestety...
-To się nazywa stalking, można to zgłosić na policje...-zauważyła brązowowłosa.- Choć bo się spóźnimy. - I pociągnęła za sobą czerwonookiego. Lucy zacisnęła ręce, wiedziała już że nienawidzi dziewczyny z całego serca, że odzyska chłopaka choć by nie wiadomo co i koniec.
Dara jako przedstawicielka władzy danej mi przeze mnie dopuszczam Horo do komentarza, ale ostrzegam ze dam mu w łeb jak znowu się zacznie czepiać....
poniedziałek, 21 września 2015
5. Mam wrażenie że niedługo będą kłopoty;-;
Men już spał. Alexa dziękowała bogom( nie jednemu jedynemu, a kilku więc się nie czepiać...) że zasnął przed północą. Nie wiedziała czemu, ale już nie czuła do niego nienawiści... Czuła nawet że go trochę lubi, westchnęła i wróciła do patrzenia na księżyc. Zmieniała się w wilko podobne coś, jej zmysły były wyostrzone, ale nie czuła głodu który zaspokoi tylko ludzkie mięso. Po prostu jadła już 8 paczkę kabanosów. Wiatr zawiał i przyniósł ze sobą dziwny, niestety znany, zapach prochów i broni(nie wiem jak broń pachnie, ale jakoś na pewno...).
-Eh... A myślałam że tutaj będziemy mieć spokój od takich ja wy... Angels-powiedziała patrząc na trójkę dzieci. Byli mniej więcej w jej wieku. Jedną z nich była blondynka o niebieskich oczach, drugi był chłopak o ciemnych włosach i niebieskich oczach, ci dwoje byli rodzeństwem, obok nich siedziała rudowłosa dziewczyna o rudych włosach.
-A co myślałaś wilku. Nie damy wam dłużej krzywdzić tego świata!-krzyknęła ruda i wystrzeliła w Alexę pocisk, lecz zanim kula doleciała dziewczyny już tam nie było.
-To dość głupie atakować wilkołaka podczas pełni.-zaśmiała się dziewczyna.
-Mówiliśmy to samo-westchnęło rodzeństwo.
-W sumie... SPADAMY!;-;-krzyknęła przestraszona ruda.
-To było proste ._.-powiedziała zaskoczona dziewczyna.
-Eh... A myślałam że tutaj będziemy mieć spokój od takich ja wy... Angels-powiedziała patrząc na trójkę dzieci. Byli mniej więcej w jej wieku. Jedną z nich była blondynka o niebieskich oczach, drugi był chłopak o ciemnych włosach i niebieskich oczach, ci dwoje byli rodzeństwem, obok nich siedziała rudowłosa dziewczyna o rudych włosach.
-A co myślałaś wilku. Nie damy wam dłużej krzywdzić tego świata!-krzyknęła ruda i wystrzeliła w Alexę pocisk, lecz zanim kula doleciała dziewczyny już tam nie było.
-To dość głupie atakować wilkołaka podczas pełni.-zaśmiała się dziewczyna.
-Mówiliśmy to samo-westchnęło rodzeństwo.
-W sumie... SPADAMY!;-;-krzyknęła przestraszona ruda.
-To było proste ._.-powiedziała zaskoczona dziewczyna.
*Kilka dni później w Akademiku*
Leo odprowadzał Elizabeth z którą uczył się w bibliotece. Oboje bardzo się polubili, nie podobało się to jednak mate dziewczyny która była nauczycielką biologi w szkole. Zauważyła właśnie jak chłopak idzie w jej stronę, postanowiła wykorzystać okazję, bo może i jej córka opowiadał jej jaki to on jest cudny i ogółem, ale ona po pierwsze znała jego matkę która potrafiła rozkochać w sobie demona, wampira i ciul wie jeszcze co, a po drugie wiele osób mówi że jest on podobny do brata, a ten nie ma zbyt pochlebnej opinii.
-Zaczekaj chwilę.-powiedziała do chłopaka który właśnie przechodził obok niej. en zaciekawiony o co chodzi spojrzał na wysoką i piękną kobietę o jasnobrązowych oczach i kasztanowych włosach.
-W czym mogę pomóc pani profesor.-kobieta spojrzała na niego ponownie, zachowywał się jak typowy podrywacz i to się jej właśnie w nim nie podobało. Lecz Leo wcale nie był jak słodki szczeniaczek jakiego teraz udawał, miał ochotę zasyczeć na kobietę, denerwowała go z nieznanych mu przyczyn.
-Och to nic takiego chłopcze, po prostu masz absolutny zakaz zbliżania się do mojej córki, zbliż się na więcej niż 2 metry, poza lekcjami.-dokończyła i odeszła.
-Co za jędza...-stwierdził chłopak.- Chyba zbyt dobrze wie że tego nie zrobię...
-A ja na twoim miejscu bym się posłuchał...-usłyszał głos brata.
-Bo ty jesteś nieczuły, a ja się zauroczyłem w Elizabeth...-powiedział.
-Bez jaj... Nie kumasz? Ona się wścieknie na matkę... Poza tym powie jej że ona chce się w tobą spotykać i ta Ci może nagwizdać...-Luk zaśmiał się lekko. Leo spojrzał w bok, właściwie skoro jej matka tego chce, Ela nie będzie zła na niego a na matkę... Co według blondyna się jej należało.
-Przepraszam...-powiedziała dziewczyna o czarnych włosach i czerwono-brązowe oczy.- Gdzie jest gabinet dyrektora?-zapytała grzecznie z uśmiechem zakłopotania.-Zapomniałam wylecieć na czas i dopiero teraz dotarłam.- chłopcy zaliczyli glebę.
-Gabinet na ostatnim piętrze z napisem dyrektor...-powiedział Leo kiedy jego brat jeszcze się zbierał po randce z ziemią.-Jestem Leo Makoya, a to Luk, mój brat, a ty jesteś?
-Carmen-obdarzyła ich rozbrajającym uśmiechem- Carmen Lee-Asakura.-powiedziała i odeszła.
-CO?!-zapytała Sharon która właśnie do nich podeszła razem z Luną.- Kolejna Asakura?!
-Panie świeć nad naszym życiem-powiedziała załamana Luna.
-Wydawała sie miła!-bronił ją Leo.
-Stary ty już masz tą całą Ele, więc nie graj na dwa fronty to zostaw Lukowi...-powiedział Ikuto który do nich podszedł.
-A walcie się wszyscy!-krzyknął czerwony pół wampir.
Reszta dnia minęła im spokojnie, nie wiedzieli jednak że poza nową przyjaciółką zyskają kilku wrogów. Organizacja "Angels" to dzieci tych idiotycznych wyrzutków, no poza Jeanne bo ta zwiała od nich, ale niestety reszta się rozmnożyła i zepsuła biednym dzieciom psychikę;-;.
Dedykacja dla Will, Hikari i Marshalla^^
wtorek, 1 września 2015
4.-Zamieszanie...
Nim wszyscy się zorientowali szkoła zaczęła się na całego, kartkówki, sprawdziany i znienawidzone przez uczniów prace domowe. Ale co oni, biedni, wyczerpani nauką nastolatkowie mogą zrobić? A no nic, poza grzecznym robieniem tego co każą, oczywiście co jakiś czas dzieci z wyspy ognia robili bunt, ale nie działo się nic poważnego. Hana i reszta zaprzyjaźnili się z półkrwistymi, no z większością z nich... Shanon i Alexa były uparte i zostawały przy swoim. Lucy spędzała każdą chwilę na dowiadywaniu się więcej o Menie. Terza chłopak z czystym sumieniem mógł powiedzieć że dziewczyna nie jest w jego typie. Powoli go nawet denerwowała ciągłym wypytywaniem. Lubił ją jak koleżankę jednak ona nie dawała sobie tego wytłumaczyć i zawzięcie, nie słuchając jak inni ostrzegają że w końcu się to skończy tragedią w postaci wygaśnięcia jej wszystkiego przez młodego Tao, nawet Maxi która doradziła jej poznanie chłopaka uważała że przyjaciółka przesadza i potem będzie tego żałować.
Jak zawsze słońce nie pozwoliło się wyspać nawet w sobotę. Wściekła Shanon schowała głowę pod poduszkę. Nagle zadzwonił jej budzik, walnęła nim o ścianę i schowała się pod lekkim kocem.
-Nie psuj nam budzika...-zaśmiała się Luna. Byłą już umyta, umalowana i ubrana w minispódniczkę i krótki top.
-Znowu idziesz zapolować na idiotów?-zapytała śpiącym głosem.
-Nie... Idę się pożywić... Choć w sumie.... jedno to samo-zaśmiała się słodko dziewczyna. Ona żywiła się męskim uwielbieniem... Taka to ma dobrze...-A zanim zapytasz dziś jest pełnia...- Shanon całkowicie rozbudzona spojrzał na łóżko długowłosej. Jak się spodziewała było puste. Czerwonooka westchnęła i wstała po czym poszła do łazienki.
Lucy jak zawsze w soboty chodziła w sukience do kolan z koszykiem piknikowym w ręce, dziś jej strój był kremowy. Doszła do pokoju Mena, Hany i jej brata i zapukała. Otworzył młody Asakura ze szczoteczką w ustach.
-Hej, jest Men?-zapytała ze słodkim uśmiechem na twarzy. Blondyn zaczął coś mówić, ale przesz szczoteczkę do zębów nie dało się zrozumieć.
-Wyszedł gdzieś...-powiedział Brad i napił się zmrożonej przez siebie wody.
-Co?-nabzdyczyła się lekko Lucy.-A gdzie? I kiedy? I z kim!?-zapytała.
-Dość wcześnie... Koło 8(jest 12), poszedł w stronę lasu, z nikim, ale parę minut przed nim szła Alexa..-dodał niebieskowłosy i zatkał sobie uszy,
-COOOO!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?-wydarła się, a biedny Hana aż podskoczył i jego śniadanie, czyli płatki z mlekiem, były na jego głowie.
-To co słyszałaś- odparł starszy z rodzeństwa. Jego siostra rzuciła w niego koszykiem i uciekła. Brad złapał lecący przedmiot.- Mamy obiad...-spojrzał na Hanę.
-Wiem już czemu mówisz żebym dziękował Bogu za bycie jedynakiem...-powiedział, miska sunęła się zasłaniając mu oczy,mleko i płatki ściekały z niego .
Men szedł, był już lekko zmęczony, ale nie miał zamiaru zostawić dziewczyny, nie do puki nie powie mu, dlaczego go tak bardzo nienawidzi. Doszli w końcu na wysoko położoną polankę. Młody Tao opadł na trawę i głęboko oddychał.
-Nie wiem po co tu lazłeś...-zaczęła Alexa zbierając patyki.
-Bo chcę wiedzieć czemu mnie nienawidzisz...-odparł układając koło z kamieni. Ręce szatynki zacisnęły się na kamieniach, a może powinien wiedzieć? Właściwie on nie jest taki zły...
-Nie nienawidzę cię...-powiedziała cicho, lecz na tyle głośno ze ją usłyszał. Jednak nie naciskał, widząc jej minę na chwilę odpuścił.
Zapadł wieczór. Ognisko wesoło płonęło, plastikowe talerze na których leżały ości ryb. Woda gazowana, herbata i napoje gazowane były wbite delikatnie w zimny strumyk. Aleca siedziała na pniu z którego świetnie było widać gwiazdy i księżyc. Men skończył pić wodę i spojrzał na nią. Polubił ją... Była cicha, ale zawsze szczera, złośliwa, ale czasem i miłą... Była i dobra i zła... Zaśmiał się pod nosem. Podszedł i usiadł obok niej i razem patrzyli w gwiazdy.
-Kiedyś nasi rodzice tak siedzieli...-szepnęła. Albinos spojrzał na nią zaskoczony, nawet nie wiedział czyją jest córką... inna sprawa że jego ojciec nigdy nie mówił o kobietach, no poza Jeanne, bo młody Tao mu o to głowę suszył...
-Kim... Jest twoja matka..?-zapytała cicho, jednak w ciszy która panowała brzmiał jak by podnosił lekko głos.
-Miki Makoya...-powiedziała wzdychając.
-Jaka jest?-zapytała i nawet nie zauważył kiedy się przysunął.
-Piękna... Silna... Mądra, zabawna, odpowiedzialna, często się złości, ale szybko jej to przechodzi i zawsze powtarza "co ja z wami mam"... Nawet do Hao... Zawsze wie co zrobić... Zawsze mnie wysłucha... Pomimo ze kochała mojego ojca i ojca Leo i Luka... Nigdy nie przestała kochać twojego ojca...- Men poczuł się dziwnie, tak jakby go coś uderzyło w serce... Ale może ojciec mu nie mówił bo ona nie była dla niego ważna?- Chcesz coś zobaczyć?-zapytała. Spojrzał na nią, w jej oczach po raz pierwszy nie było nienawiści, ale ulga... robiło jej się lżej że mu to mówi? A może lżej że powiedziała to komuś i przestała w sobie dusić uczucia..? Czemu to wszystko jest tak zagmatwane?
-Jasne...-odpowiedział. Dziewczyna wyjęła rękawiczki z wielkimi klejnotami na miejscu gdzie jest dłoń.
-Mama mi je dała... Ja raczej się na atakach fizycznych skupiam..., ale potrafią więcej... Jest w nich jeden z duchów moje mamy... Tajmia...-wytłumaczyła. Wyciągnęła rękę z fioletową rękawiczką,a z klejnotu wydostał się hologramowy obraz jego ojca w młodości razem z dziewczyną przypominającą Alexę, miała jedynie krótsze włosy, trochę jaśniejsze, oczy to samo.
-To... Oni razem?-zapytał.
-Tak... Ja... nienawidzę twojego ojca.... ze zostawił moją matkę dla twojej... że... ona po prostu nie mogła wytrzymać tego widoku... Dla tego odeszła do Hao...-szepnęła Alexa.-Ale ty nie przypominasz swojego ojca...-dodała po chwili. Men poczuł ze się rumieni, po raz pierwszy rumieni się przy dziewczynie...
Elizabeth i Maxy siedziały koło Lucy. Oczywiście szatynka musiała, jak to jej "cudny" charakter po mamusi nakazywał, wygłosić przemówienie pt."A nie mówiliśmy że tak będzie". Maxi obdarzyła ją za to spojrzeniem pełnym niezadowolenia. Jak by tego było mało Leo i Ikuto właśnie teraz tędy przechodzili, po chwili dogonił ich Kairi, młodszy z braci Bishmarch. Kiedy zauważyli dziewczyny stanęli naprzeciwko. Granatowowłosy gdy zobaczył że blondynka jest smutna podszedł do niej i przerzucił ją sobie przez ramie.
-Co ty robisz!?-zapytała lekko zirytowana.
-Ostrzegałem...-i zniknęli za rogiem.
-To było dziwne...-skomentowała młoda Dithel.
-A ty powinnaś się nad sobą zastanowić!-powiedziała rudowłosa marszcząc brwi.- Widziałaś że jest smutna! Musiałaś jeszcze jej wypominać jak wszyscy ją ostrzegali!? Nie zgrywaj mądrali!- niestety mądrzenie się to cecha odziedziczona po ojcu... mogło ją zastąpić opanowanie...- Jak tobie się powie że masz być ostrożna to ostatnio prawie McDonalda spaliłaś!
-Ej! Skąd miałam wiedzieć że te świeczki podpalą zasłony!?-zaczęła się bronić szatynka.
-W życiu nie zrozumiem kobiet...-powiedział zielonowłosy przejeżdżając sobie dłonią po twarzy patrząc jak dziewczyny się kłócą.
-Ich nikt nie zrozumie...-powiedział Leo klepiąc go po ramieniu.- Ej idziemy na lody, dołączycie się?-zapytał dziewczyny które siedziały ofochane na siebie nawzajem.- My stawiamy.-to był ostateczny argument który je przekonał.
Jak zawsze słońce nie pozwoliło się wyspać nawet w sobotę. Wściekła Shanon schowała głowę pod poduszkę. Nagle zadzwonił jej budzik, walnęła nim o ścianę i schowała się pod lekkim kocem.
-Nie psuj nam budzika...-zaśmiała się Luna. Byłą już umyta, umalowana i ubrana w minispódniczkę i krótki top.
-Znowu idziesz zapolować na idiotów?-zapytała śpiącym głosem.
-Nie... Idę się pożywić... Choć w sumie.... jedno to samo-zaśmiała się słodko dziewczyna. Ona żywiła się męskim uwielbieniem... Taka to ma dobrze...-A zanim zapytasz dziś jest pełnia...- Shanon całkowicie rozbudzona spojrzał na łóżko długowłosej. Jak się spodziewała było puste. Czerwonooka westchnęła i wstała po czym poszła do łazienki.
Lucy jak zawsze w soboty chodziła w sukience do kolan z koszykiem piknikowym w ręce, dziś jej strój był kremowy. Doszła do pokoju Mena, Hany i jej brata i zapukała. Otworzył młody Asakura ze szczoteczką w ustach.
-Hej, jest Men?-zapytała ze słodkim uśmiechem na twarzy. Blondyn zaczął coś mówić, ale przesz szczoteczkę do zębów nie dało się zrozumieć.
-Wyszedł gdzieś...-powiedział Brad i napił się zmrożonej przez siebie wody.
-Co?-nabzdyczyła się lekko Lucy.-A gdzie? I kiedy? I z kim!?-zapytała.
-Dość wcześnie... Koło 8(jest 12), poszedł w stronę lasu, z nikim, ale parę minut przed nim szła Alexa..-dodał niebieskowłosy i zatkał sobie uszy,
-COOOO!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?-wydarła się, a biedny Hana aż podskoczył i jego śniadanie, czyli płatki z mlekiem, były na jego głowie.
-To co słyszałaś- odparł starszy z rodzeństwa. Jego siostra rzuciła w niego koszykiem i uciekła. Brad złapał lecący przedmiot.- Mamy obiad...-spojrzał na Hanę.
-Wiem już czemu mówisz żebym dziękował Bogu za bycie jedynakiem...-powiedział, miska sunęła się zasłaniając mu oczy,mleko i płatki ściekały z niego .
Men szedł, był już lekko zmęczony, ale nie miał zamiaru zostawić dziewczyny, nie do puki nie powie mu, dlaczego go tak bardzo nienawidzi. Doszli w końcu na wysoko położoną polankę. Młody Tao opadł na trawę i głęboko oddychał.
-Nie wiem po co tu lazłeś...-zaczęła Alexa zbierając patyki.
-Bo chcę wiedzieć czemu mnie nienawidzisz...-odparł układając koło z kamieni. Ręce szatynki zacisnęły się na kamieniach, a może powinien wiedzieć? Właściwie on nie jest taki zły...
-Nie nienawidzę cię...-powiedziała cicho, lecz na tyle głośno ze ją usłyszał. Jednak nie naciskał, widząc jej minę na chwilę odpuścił.
Zapadł wieczór. Ognisko wesoło płonęło, plastikowe talerze na których leżały ości ryb. Woda gazowana, herbata i napoje gazowane były wbite delikatnie w zimny strumyk. Aleca siedziała na pniu z którego świetnie było widać gwiazdy i księżyc. Men skończył pić wodę i spojrzał na nią. Polubił ją... Była cicha, ale zawsze szczera, złośliwa, ale czasem i miłą... Była i dobra i zła... Zaśmiał się pod nosem. Podszedł i usiadł obok niej i razem patrzyli w gwiazdy.
-Kiedyś nasi rodzice tak siedzieli...-szepnęła. Albinos spojrzał na nią zaskoczony, nawet nie wiedział czyją jest córką... inna sprawa że jego ojciec nigdy nie mówił o kobietach, no poza Jeanne, bo młody Tao mu o to głowę suszył...
-Kim... Jest twoja matka..?-zapytała cicho, jednak w ciszy która panowała brzmiał jak by podnosił lekko głos.
-Miki Makoya...-powiedziała wzdychając.
-Jaka jest?-zapytała i nawet nie zauważył kiedy się przysunął.
-Piękna... Silna... Mądra, zabawna, odpowiedzialna, często się złości, ale szybko jej to przechodzi i zawsze powtarza "co ja z wami mam"... Nawet do Hao... Zawsze wie co zrobić... Zawsze mnie wysłucha... Pomimo ze kochała mojego ojca i ojca Leo i Luka... Nigdy nie przestała kochać twojego ojca...- Men poczuł się dziwnie, tak jakby go coś uderzyło w serce... Ale może ojciec mu nie mówił bo ona nie była dla niego ważna?- Chcesz coś zobaczyć?-zapytała. Spojrzał na nią, w jej oczach po raz pierwszy nie było nienawiści, ale ulga... robiło jej się lżej że mu to mówi? A może lżej że powiedziała to komuś i przestała w sobie dusić uczucia..? Czemu to wszystko jest tak zagmatwane?
-Jasne...-odpowiedział. Dziewczyna wyjęła rękawiczki z wielkimi klejnotami na miejscu gdzie jest dłoń.
-Mama mi je dała... Ja raczej się na atakach fizycznych skupiam..., ale potrafią więcej... Jest w nich jeden z duchów moje mamy... Tajmia...-wytłumaczyła. Wyciągnęła rękę z fioletową rękawiczką,a z klejnotu wydostał się hologramowy obraz jego ojca w młodości razem z dziewczyną przypominającą Alexę, miała jedynie krótsze włosy, trochę jaśniejsze, oczy to samo.
-To... Oni razem?-zapytał.
-Tak... Ja... nienawidzę twojego ojca.... ze zostawił moją matkę dla twojej... że... ona po prostu nie mogła wytrzymać tego widoku... Dla tego odeszła do Hao...-szepnęła Alexa.-Ale ty nie przypominasz swojego ojca...-dodała po chwili. Men poczuł ze się rumieni, po raz pierwszy rumieni się przy dziewczynie...
Elizabeth i Maxy siedziały koło Lucy. Oczywiście szatynka musiała, jak to jej "cudny" charakter po mamusi nakazywał, wygłosić przemówienie pt."A nie mówiliśmy że tak będzie". Maxi obdarzyła ją za to spojrzeniem pełnym niezadowolenia. Jak by tego było mało Leo i Ikuto właśnie teraz tędy przechodzili, po chwili dogonił ich Kairi, młodszy z braci Bishmarch. Kiedy zauważyli dziewczyny stanęli naprzeciwko. Granatowowłosy gdy zobaczył że blondynka jest smutna podszedł do niej i przerzucił ją sobie przez ramie.
-Co ty robisz!?-zapytała lekko zirytowana.
-Ostrzegałem...-i zniknęli za rogiem.
-To było dziwne...-skomentowała młoda Dithel.
-A ty powinnaś się nad sobą zastanowić!-powiedziała rudowłosa marszcząc brwi.- Widziałaś że jest smutna! Musiałaś jeszcze jej wypominać jak wszyscy ją ostrzegali!? Nie zgrywaj mądrali!- niestety mądrzenie się to cecha odziedziczona po ojcu... mogło ją zastąpić opanowanie...- Jak tobie się powie że masz być ostrożna to ostatnio prawie McDonalda spaliłaś!
-Ej! Skąd miałam wiedzieć że te świeczki podpalą zasłony!?-zaczęła się bronić szatynka.
-W życiu nie zrozumiem kobiet...-powiedział zielonowłosy przejeżdżając sobie dłonią po twarzy patrząc jak dziewczyny się kłócą.
-Ich nikt nie zrozumie...-powiedział Leo klepiąc go po ramieniu.- Ej idziemy na lody, dołączycie się?-zapytał dziewczyny które siedziały ofochane na siebie nawzajem.- My stawiamy.-to był ostateczny argument który je przekonał.
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
3-Po lekcjach...
Alexa łamała już 4 ołówek z kolei. Co ona tej wrednej babie zrobiła!? Nie mogła być w parze z Shoną!? Nie! Ta głupia nauczycielka stwierdziła ze mają być pary mieszane i ona wylądował z NIM! Z synem znienawidzonej przez siebie rodziny, synem Rena Tao, 44 potomka rodu Tao, Menem, kurde, Tao! Biedne ołówki... Na szczęście Neko je naprawiła. Brązowe oczy skierowały się na młodą Asakurę. Ona była w parze z Ikuto, oni już pracowali nad głupią kartą zadać z Angielskiego. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i spojrzała na pierwsze zadanie. Pokręciła głową i zaczęła je robić, chłopak nawet nie miał szans się wykazać. Wszystko było zrobione w ciągu kilku minut.
-Mieliśmy to zrobić razem-powiedział marszcząc brwi. Nie że chciał się z nią jakoś zaprzyjaźniać, po prostu ojciec powiedział mu że ma się słuchać nauczycieli. Spojrzał na kartkę, wszystko było dobrze, a pismo było ładne i zgrabne. Nawet trochę wykaligrafowane.
-Pfff...-oparł głowę na rękach i zaczął coś bazgrolić w zeszycie. Dziewczyna robiła to samo, ale w szkicowniku. Nauczycielka podeszła i zabrała ich kartkę, nadąsana ze nie może wstawić im pały postawiła zasłużone 5 i dała im spokój przez 25 minut pozostałej lekcji. Men czół się jakoś dziwnie, nie miał nic do roboty, a był on człowiekiem czynu. Westchnął i spojrzał ukradkiem na Alexę. Wyglądała jak by była w transie, po prostu rysowała... Chyba jakiś kwiat, ale on się tam nie zna, mimo wszystko, chciał wiedzieć. Dziewczyna nagle zaczęła się spakować i wstała z miejsca idealnie z dzwonkiem. Z jej plecaka wypadła bransoletka, chłopak podniósł ją. Był tam wilk z brązu i małe serduszko, z diamentu czy czegoś takiego. Chcąc nie chcąc podszedł do Sharon.
-Hej, wiesz gdzie poszła Alexa?-zapytał.
-A czemu pytasz? Z resztą nie ważne, zazwyczaj chodzi do parku, a teraz won...-powiedziała i wróciła do rozmowy z Luną i Ikuto. Odszedł wywracając oczami.
-Milusi...-burknął pod nosem.
-Men!-krzyknęła dziewczyna o blond włosach. Podbiegła do niego, była lekko zdyszana, jej torba prawie upadłą na ziemię, znając ją maiła tam szklany flakonik perfum, więc jak gentelmen złapał jej torbę, a potem dziewczynę która poślizgnęła się na liściu(O.o?).
-Rany ale jesteś niezdarna...-westchnął. Blondynka zarumieniła się i wzięła torbę.
-D...dzięki za złapanie...-powiedziała otrzepując się i poprawiając włosy. Była piękna i atrakcyjna, dla tego nie rozumiała czemu tylko Men nie chce żeby poszła z nim na randkę. Jednak chłopak ledwo ją znał, nie był płytki i nie patrzył tylko na cy... na kobiece kształty...- Więc...-złapała się lewą ręką za prawy nadgarstek i uśmiechnęła się lekko, całość wraz z jasnoniebieską sukienką w różowe kwadraty nadawała słodkiego wyglądu, jednak do chłopaka to nie docierało, no nie docierało w ten sposób że nie chciał się na nią rzucić jak każdy inny facet na tym korytarzu.
-Ładnie dziś wyglądasz-powiedział, a dziewczyna, jeśli to możliwe, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.- A wracając do twojego pytania, Alexa zgubiła tą swoją bransoletkę... Chyba jest dla niej ważna... Idę jej ją odnieść.
-Co!?-zapytała go Usui.- Oszalałeś!? Przecież ona cię niecierpi!-powiedziała, martwiła się o niego. Spojrzał na nią i westchnął.
-Myślałem że chociaż ty nie wierzysz w tak durne przesądy..-powiedział i odszedł w stronę lasu. Dziewczyna zacisnęła ręce na pasku od torby.
-Jesteś takim idiotą...-szepnęła i odeszła.
Men szedł spokojnie, było dość wcześnie, dopiero wpół do 15. Drzewa osłaniały przed słońcem. Pomimo wszystko resztki lata dawały o sobie znać, chłopak zdjął marynarkę. Pod spodem miał biały t-shir. Nagle coś usłyszał melodyjny głos był w miarę cichy, ale na tyle głośny bo określić skąd się dobywa.
Lucy siedziała z głową opartą na rękach, Maxy opowiadała jej o nowym programie do miksowania muzyki, ale ta oczywiście nie słuchała.
-Ziemia do Usui...-zamachała jej ręką z pomalowanymi na pudrowy róż paznokciami.- Nic Ci nie jest?-zapytała zmartwiona
-Tak...-westchnęła.- Maxi co ja mam zrobić żeby Men mnie w końcu zauważył!?-zapytała i załamała się uderzając lekko głowa o blat.
-nie bić się po głowie...-niebieskooka spojrzała na nią z miną "bardzo zabawne". Ruda westchnęła.- Przede wszystkim pokaż mu ze dobrze robi że chce z tobą przebywać, jesteś mądra nie? Pogadaj z nim o czymś i zobaczy że macie wspólne tematy...
-Mówiłam ci ze jesteś genialna?-zapytała po chwili blondynka z wielkim uśmiechem.
-Bo to raz...-zaśmiała się kremowooka.
-Mieliśmy to zrobić razem-powiedział marszcząc brwi. Nie że chciał się z nią jakoś zaprzyjaźniać, po prostu ojciec powiedział mu że ma się słuchać nauczycieli. Spojrzał na kartkę, wszystko było dobrze, a pismo było ładne i zgrabne. Nawet trochę wykaligrafowane.
-Pfff...-oparł głowę na rękach i zaczął coś bazgrolić w zeszycie. Dziewczyna robiła to samo, ale w szkicowniku. Nauczycielka podeszła i zabrała ich kartkę, nadąsana ze nie może wstawić im pały postawiła zasłużone 5 i dała im spokój przez 25 minut pozostałej lekcji. Men czół się jakoś dziwnie, nie miał nic do roboty, a był on człowiekiem czynu. Westchnął i spojrzał ukradkiem na Alexę. Wyglądała jak by była w transie, po prostu rysowała... Chyba jakiś kwiat, ale on się tam nie zna, mimo wszystko, chciał wiedzieć. Dziewczyna nagle zaczęła się spakować i wstała z miejsca idealnie z dzwonkiem. Z jej plecaka wypadła bransoletka, chłopak podniósł ją. Był tam wilk z brązu i małe serduszko, z diamentu czy czegoś takiego. Chcąc nie chcąc podszedł do Sharon.
-Hej, wiesz gdzie poszła Alexa?-zapytał.
-A czemu pytasz? Z resztą nie ważne, zazwyczaj chodzi do parku, a teraz won...-powiedziała i wróciła do rozmowy z Luną i Ikuto. Odszedł wywracając oczami.
-Milusi...-burknął pod nosem.
-Men!-krzyknęła dziewczyna o blond włosach. Podbiegła do niego, była lekko zdyszana, jej torba prawie upadłą na ziemię, znając ją maiła tam szklany flakonik perfum, więc jak gentelmen złapał jej torbę, a potem dziewczynę która poślizgnęła się na liściu(O.o?).
-Rany ale jesteś niezdarna...-westchnął. Blondynka zarumieniła się i wzięła torbę.
-D...dzięki za złapanie...-powiedziała otrzepując się i poprawiając włosy. Była piękna i atrakcyjna, dla tego nie rozumiała czemu tylko Men nie chce żeby poszła z nim na randkę. Jednak chłopak ledwo ją znał, nie był płytki i nie patrzył tylko na cy... na kobiece kształty...- Więc...-złapała się lewą ręką za prawy nadgarstek i uśmiechnęła się lekko, całość wraz z jasnoniebieską sukienką w różowe kwadraty nadawała słodkiego wyglądu, jednak do chłopaka to nie docierało, no nie docierało w ten sposób że nie chciał się na nią rzucić jak każdy inny facet na tym korytarzu.
-Ładnie dziś wyglądasz-powiedział, a dziewczyna, jeśli to możliwe, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.- A wracając do twojego pytania, Alexa zgubiła tą swoją bransoletkę... Chyba jest dla niej ważna... Idę jej ją odnieść.
-Co!?-zapytała go Usui.- Oszalałeś!? Przecież ona cię niecierpi!-powiedziała, martwiła się o niego. Spojrzał na nią i westchnął.
-Myślałem że chociaż ty nie wierzysz w tak durne przesądy..-powiedział i odszedł w stronę lasu. Dziewczyna zacisnęła ręce na pasku od torby.
-Jesteś takim idiotą...-szepnęła i odeszła.
Men szedł spokojnie, było dość wcześnie, dopiero wpół do 15. Drzewa osłaniały przed słońcem. Pomimo wszystko resztki lata dawały o sobie znać, chłopak zdjął marynarkę. Pod spodem miał biały t-shir. Nagle coś usłyszał melodyjny głos był w miarę cichy, ale na tyle głośny bo określić skąd się dobywa.
"Mówią, że jesteśmy kim jesteśmy
Ale wcale tak nie musi być
Jestem nieposłuszny, lecz robię to w najlepszy sposób
Będę obserwatorem wiecznego płomienia
Będę psem obronnym wszystkich twoich koszmarów"
Men zaczął biec w tamtym kierunku. Wtedy zobaczył coś dziwnego... Szatynka spokojnie tańczyła śpiewając dalszą część piosenki...
"Jestem piaskiem w dolnej połowie klepsydry
Staram się wyobrazić sobie mnie bez ciebie, jednak nie potrafię
Ponieważ moglibyśmy być nieśmiertelni, nieśmiertelni
Tylko nie na długo, na długo
Żyj teraz ze mną na zawsze, zaciągnij zasłony w dół
Choć nie na długo, na długo
Moglibyśmy być nieśmiertelni
Nieśmiertelni"
Była piękna... A na kamieniu siedziały 2 dziewczyny uśmiechając się do niej. Nie rozumiał o co tu chodzi...Położył bransoletkę na ziemi i odszedł z rękoma w kieszeni.Lucy siedziała z głową opartą na rękach, Maxy opowiadała jej o nowym programie do miksowania muzyki, ale ta oczywiście nie słuchała.
-Ziemia do Usui...-zamachała jej ręką z pomalowanymi na pudrowy róż paznokciami.- Nic Ci nie jest?-zapytała zmartwiona
-Tak...-westchnęła.- Maxi co ja mam zrobić żeby Men mnie w końcu zauważył!?-zapytała i załamała się uderzając lekko głowa o blat.
-nie bić się po głowie...-niebieskooka spojrzała na nią z miną "bardzo zabawne". Ruda westchnęła.- Przede wszystkim pokaż mu ze dobrze robi że chce z tobą przebywać, jesteś mądra nie? Pogadaj z nim o czymś i zobaczy że macie wspólne tematy...
-Mówiłam ci ze jesteś genialna?-zapytała po chwili blondynka z wielkim uśmiechem.
-Bo to raz...-zaśmiała się kremowooka.
Bransoletka Alexy
niedziela, 30 sierpnia 2015
Short epizode- Nie taki diabeł straszny jak go malują"
Lucy jak zwykle siedziała zafascynowana wykładem o lodowcach. Koło niej siedział Ikuto. Bazgrolił coś w swoim zeszycie i nie zwracał uwagi na nauczyciela.
-Panie Bishmarch!-wpienił się mężczyzna z pomarańczowymi włosami.- Proszę powtórzyć to co mówiłem przez ostatnie 5 minut!- chłopak spojrzał na niego granatowymi, jak głębokie morze, oczami. Uśmiechnął się kpiąco i powtórzył cały wykład na temat możliwości że w lodowcach istnieją starożytne stworzenia. Blondynka zmarszczyła brwi. Nie lubiła jak ludziom przychodziło coś tak łatwo a inni musza na to harować.
-Nie patrz tak morderczym wzrokiem ślicznotko...-zaśmiał się cicho. Spojrzała na niego zszokowana.- Nie pasuje ci to-powiedział z uśmiechem i spakował książki, a chwile potem zadzwonił dzwonek, chłopak wyszedł idealnie z nim. Blondynka zawarczała i połamała ołówek. Wstała i spakowała książki do torby i poszła na kolejne zajęcia. Miała nieszczęście chodzić z chłopakiem do jednej klasy. Teraz mieli mieć japoński, więc poszła do danej sali, a on już tam siedział. Zacisnęła w pięści. Nie wiedziała właściwie czemu aż tak dużo o nim myśli i czemu tak ją denerwuje, wyjęła zeszyty, piórnik i usiadła.Spojrzała na chłopaka, ten nadal bazgrał coś w zeszycie. Powoli jego granatowe oczy zwróciły się w jej stronę. Przeszły ją dreszcze, szybko odwróciła wzrok. Jej serce biło szybko... Położyła na nim rękę i poczuła jak jej malutkie, potrzebne do przeżycia, serduszko chce wyskoczyć z piersi. Nigdy jeszcze nie widziała tak zimnego, obojętnego wzroku... Było w nim jednak coś co przyciągało jak magnez. Nauczycielka weszła do klasy i spojrzała na wszystkich.
-Dziś na lekcji będziemy robić plakaty... Za niecały miesiąc szkoła będzie grać przeciw Monster High, potrzebujemy więc wielu, wielkich i ładnych plakatów. "W końcu coś w co się zaangażuje, chyba lubi rysować... Z resztą co mnie to obchodzi" pomyślała wzdychając blondynka i spojrzała na wielkie kartony. Nauczycielka podała im po jednym na ławkę. Mieli razem stworzyć plakat, treść miała być "Na przód Shaman High!", lub" Jesteście najlepsi Szamani!", do tego miały być ozdobione. Niebieskooka zaklęła w duchu, czemu ciągle siada obok niego? Bądź przeklęty uroku osobisty tego bałwana!
O co tej dziewczynie chodzi? Nie ważne jak bardzo się stara ciągle nie może jej rozgryźć. Spojrzał na karton i farby plastyczne. Nie lubił takich kolorów, ciemne są o niebo lepsze. Przysunął się bliżej i poczuł zapach landrynek i polnych kwiatów. Uśmiechnął się pod nosem i popatrzył na nią. Miała głowę opartą na ręce, opartej na blacie.
-No to które robimy?-zapytał. Drgnęła i spojrzała na niego swoimi lazurowymi oczami, były one... pełne zaciekawienia.- Halo, landryneczko...-i ... ledwo unikną dostania w mordę.- Dobra, dobra... Ale na powagę, co robimy?
-Może "Na przód Shaman High!"?-zapytała lekko uspokojona. Kiwnął głową, zabrał farby i otworzył je.- Różnymi kolorami....-dodała, chłopak westchnął i otworzył wszystkie.
-Umiesz robić jakieś duszki i media?-zapytał.
-Tak, ale średnio mi idzie pisanie...-powiedziała z westchnięciem.
-Tym się zajmę ja..-powiedział.
W końcu zadzwonił dzwonek. Lucy i Ikuto oddali plakat i poszli, była to już ostatnia lekcja więc mieli wolne... Lucy poszła sobie, ale mimo wszystko obróciła się. Uśmiechnęła się i ścisnęła mocniej plecak.
Noc byłą ciepła, blondynka ubrała piżamkę i wyszła na balkon z lekko mokrą głową. Spojrzała na księżyc. Nagle na stoliku zobaczyła kartkę, landrynki i 2 wielkie bukiety niebieskich róż. Zaskoczona chwyciła kartkę i oniemiałą. Była tam narysowana ona... jedynie ołówkiem, miała lekki uśmiech... Poczuła jak krew napływa do jej policzków. Na tyle było napisane:
"Od Ikuto, do słodkiej Lucy, która w cale nie jest głupią blondynką i ma nie słuchać tych małp bo pójdzie ze mną na przymusową randkę.
PS. Uśmiechaj się częściej, do twarzy ci z tym"
Przytuliła kartkę do piersi. Wzięła jedną z landrynek do buzi.
-Nie taki diabeł straszny jak go malują...-szepnęła i wróciła do pokoju, rysunek włożyła do koszulki, potem do segregatora i poszła spać myśląc o niem.
Specjalna dedykacja dla Horo od Dary =^.^=
-Panie Bishmarch!-wpienił się mężczyzna z pomarańczowymi włosami.- Proszę powtórzyć to co mówiłem przez ostatnie 5 minut!- chłopak spojrzał na niego granatowymi, jak głębokie morze, oczami. Uśmiechnął się kpiąco i powtórzył cały wykład na temat możliwości że w lodowcach istnieją starożytne stworzenia. Blondynka zmarszczyła brwi. Nie lubiła jak ludziom przychodziło coś tak łatwo a inni musza na to harować.
-Nie patrz tak morderczym wzrokiem ślicznotko...-zaśmiał się cicho. Spojrzała na niego zszokowana.- Nie pasuje ci to-powiedział z uśmiechem i spakował książki, a chwile potem zadzwonił dzwonek, chłopak wyszedł idealnie z nim. Blondynka zawarczała i połamała ołówek. Wstała i spakowała książki do torby i poszła na kolejne zajęcia. Miała nieszczęście chodzić z chłopakiem do jednej klasy. Teraz mieli mieć japoński, więc poszła do danej sali, a on już tam siedział. Zacisnęła w pięści. Nie wiedziała właściwie czemu aż tak dużo o nim myśli i czemu tak ją denerwuje, wyjęła zeszyty, piórnik i usiadła.Spojrzała na chłopaka, ten nadal bazgrał coś w zeszycie. Powoli jego granatowe oczy zwróciły się w jej stronę. Przeszły ją dreszcze, szybko odwróciła wzrok. Jej serce biło szybko... Położyła na nim rękę i poczuła jak jej malutkie, potrzebne do przeżycia, serduszko chce wyskoczyć z piersi. Nigdy jeszcze nie widziała tak zimnego, obojętnego wzroku... Było w nim jednak coś co przyciągało jak magnez. Nauczycielka weszła do klasy i spojrzała na wszystkich.
-Dziś na lekcji będziemy robić plakaty... Za niecały miesiąc szkoła będzie grać przeciw Monster High, potrzebujemy więc wielu, wielkich i ładnych plakatów. "W końcu coś w co się zaangażuje, chyba lubi rysować... Z resztą co mnie to obchodzi" pomyślała wzdychając blondynka i spojrzała na wielkie kartony. Nauczycielka podała im po jednym na ławkę. Mieli razem stworzyć plakat, treść miała być "Na przód Shaman High!", lub" Jesteście najlepsi Szamani!", do tego miały być ozdobione. Niebieskooka zaklęła w duchu, czemu ciągle siada obok niego? Bądź przeklęty uroku osobisty tego bałwana!
O co tej dziewczynie chodzi? Nie ważne jak bardzo się stara ciągle nie może jej rozgryźć. Spojrzał na karton i farby plastyczne. Nie lubił takich kolorów, ciemne są o niebo lepsze. Przysunął się bliżej i poczuł zapach landrynek i polnych kwiatów. Uśmiechnął się pod nosem i popatrzył na nią. Miała głowę opartą na ręce, opartej na blacie.
-No to które robimy?-zapytał. Drgnęła i spojrzała na niego swoimi lazurowymi oczami, były one... pełne zaciekawienia.- Halo, landryneczko...-i ... ledwo unikną dostania w mordę.- Dobra, dobra... Ale na powagę, co robimy?
-Może "Na przód Shaman High!"?-zapytała lekko uspokojona. Kiwnął głową, zabrał farby i otworzył je.- Różnymi kolorami....-dodała, chłopak westchnął i otworzył wszystkie.
-Umiesz robić jakieś duszki i media?-zapytał.
-Tak, ale średnio mi idzie pisanie...-powiedziała z westchnięciem.
-Tym się zajmę ja..-powiedział.
W końcu zadzwonił dzwonek. Lucy i Ikuto oddali plakat i poszli, była to już ostatnia lekcja więc mieli wolne... Lucy poszła sobie, ale mimo wszystko obróciła się. Uśmiechnęła się i ścisnęła mocniej plecak.
Noc byłą ciepła, blondynka ubrała piżamkę i wyszła na balkon z lekko mokrą głową. Spojrzała na księżyc. Nagle na stoliku zobaczyła kartkę, landrynki i 2 wielkie bukiety niebieskich róż. Zaskoczona chwyciła kartkę i oniemiałą. Była tam narysowana ona... jedynie ołówkiem, miała lekki uśmiech... Poczuła jak krew napływa do jej policzków. Na tyle było napisane:
"Od Ikuto, do słodkiej Lucy, która w cale nie jest głupią blondynką i ma nie słuchać tych małp bo pójdzie ze mną na przymusową randkę.
PS. Uśmiechaj się częściej, do twarzy ci z tym"
Przytuliła kartkę do piersi. Wzięła jedną z landrynek do buzi.
-Nie taki diabeł straszny jak go malują...-szepnęła i wróciła do pokoju, rysunek włożyła do koszulki, potem do segregatora i poszła spać myśląc o niem.
Specjalna dedykacja dla Horo od Dary =^.^=
sobota, 29 sierpnia 2015
2- Może jednak...
Sharon patrzyła prosto w oczy Hany. Chłopak czół że nie może się nawet ruszyć. W tej chwili po raz pierwszy dziękował ciotce( Anna mu mówiła ze Miki była dla niej jak siostra) że stworzyła przodkowi Yoh nowe ciało. Zwłaszcza ze więzami krwi nie byli w ogóle spokrewnieni. Przyłapał się na tym ze myśli jak ją poderwać. Skarcił się w głowie, przecież tacy jak ona chcieli zabić jego kuzynkę... Ale czy na pewno? Ona po prostu stanęła w złym miejscu, o złej porze... Wrócił do rzeczywistości i zobaczył że stoi ona tuż przed nim. Otworzyła usta o kolorze truskawek i delikatnym głosem powiedziała.
-Zastawiasz przejście...-nie zareagował, patrzył na nią maślanymi oczkami. Zmarszczyła brwi, ledwo się hamowała żeby go nie kopnąć w... kostkę.- Jasna cholera! Przesuń się bo ludziom przejście blokujesz!- w końcu się obudził. Poczerwieniał i odsunął się. Dziewczyna poszła i zniknęła za rogiem.
-Jaka bezczelna!-usłyszał głos Czelsi. Szła razem z Lucy, Maxi i Menem.
-Co to w ogóle było, nie możesz jej się tak dawać!- zdenerwował się młody Tao.
-Dokładnie! Nie możesz dać sobą tak pomiatać!-dodała blondynka.
-Ale on na prawdę długo tam stał...- Maxi zawsze patrzyła na każdą sytuację obiektywnie.- Chociaż to prawda ze to nie powód by tak mówić...-westchnęła.
-O czym gadacie?-zapytał Yuki, szedł razem z Aurorą.
-Eeee... Przed chwilą wpadłem na Sharon i się wydarła.- powiedział Hana patrząc podejrzanie na Aurorę. Ta natomiast westchnęła.
-Przepraszam was za nią... Oni po prostu tacy są...- powiedziała lekko zażenowana z powodu zachowania koleżanki.
-To nie twoja wina! Nie jesteś za nią odpowiedzialna!-Yuki szybko ją pocieszył. Nie lubił jak inni się smucili.
-Dobra...-powiedział Hana- Idę se kupić wodę i spadam...
Sharon szła lekko zdenerwowana. Czuła coś dziwnego kiedy chłopak na nią patrzył. Jakby radość i zawstydzenie... Szybko pokręciła głową. O czym ona myśli? Westchnęła i weszła do pokoju dzielonego z Alexą i Luną. Długowłosa siedziała na podłodze i grała coś na gitarze. Sharon stała w drzwiach i słuchała muzyki. Alexa zawsze kochała muzykę i sztukę... Miała do tego talent dzięki bardzo dobremu, wilczemu słuchowi. Teraz jednak byłą pochłonięta muzyką, dla tego nie słyszała jak młoda Asakura wchodziła.
-Zastawiasz przejście...-nie zareagował, patrzył na nią maślanymi oczkami. Zmarszczyła brwi, ledwo się hamowała żeby go nie kopnąć w... kostkę.- Jasna cholera! Przesuń się bo ludziom przejście blokujesz!- w końcu się obudził. Poczerwieniał i odsunął się. Dziewczyna poszła i zniknęła za rogiem.
-Jaka bezczelna!-usłyszał głos Czelsi. Szła razem z Lucy, Maxi i Menem.
-Co to w ogóle było, nie możesz jej się tak dawać!- zdenerwował się młody Tao.
-Dokładnie! Nie możesz dać sobą tak pomiatać!-dodała blondynka.
-Ale on na prawdę długo tam stał...- Maxi zawsze patrzyła na każdą sytuację obiektywnie.- Chociaż to prawda ze to nie powód by tak mówić...-westchnęła.
-O czym gadacie?-zapytał Yuki, szedł razem z Aurorą.
-Eeee... Przed chwilą wpadłem na Sharon i się wydarła.- powiedział Hana patrząc podejrzanie na Aurorę. Ta natomiast westchnęła.
-Przepraszam was za nią... Oni po prostu tacy są...- powiedziała lekko zażenowana z powodu zachowania koleżanki.
-To nie twoja wina! Nie jesteś za nią odpowiedzialna!-Yuki szybko ją pocieszył. Nie lubił jak inni się smucili.
-Dobra...-powiedział Hana- Idę se kupić wodę i spadam...
Sharon szła lekko zdenerwowana. Czuła coś dziwnego kiedy chłopak na nią patrzył. Jakby radość i zawstydzenie... Szybko pokręciła głową. O czym ona myśli? Westchnęła i weszła do pokoju dzielonego z Alexą i Luną. Długowłosa siedziała na podłodze i grała coś na gitarze. Sharon stała w drzwiach i słuchała muzyki. Alexa zawsze kochała muzykę i sztukę... Miała do tego talent dzięki bardzo dobremu, wilczemu słuchowi. Teraz jednak byłą pochłonięta muzyką, dla tego nie słyszała jak młoda Asakura wchodziła.
"...i gdy w końcu nadejdzie świt
czy znów obudzi mnie promień słońca
A może jednak na dnie oceanu zbudzę się
Czy wtedy w końcu zrozumiem świat?
A może znajdę kogoś kto wytłumaczy mi?
Jednak jedno wiem, zawsze radę sama dam,
Nie potrzebuję ochrony, nie traktuj jak dziecko mnie,
Bez trudu pokonam cię, jeśli tylko szanse mi los da..."
Rozbrzmiały ostatnie dźwięki gitary i Sharon zamknęła drzwi. Długowłosa spojrzała na mnie i pomachała.
-Zaopatrzenie jest?-zapytała odkładając instrument na stojak i wstając. Była już w piżamie, jej piżama nie różniła się zbytnio od stroju do spania czerwonookiej. Obie miały krótkie topu i szorty.
-Tak, a ty i Luna też już macie?-Sharon położyła zakupy na swoim łóżku i poszła do łazienki.
-Nom... Znaczy Luna jeszcze coś tam robi... Widziałaś że wszystko tutaj jest strasznie tanie?-zapytała czesząc włosy młoda Makoya.
-Raczej my mamy pieniędzy po uszy-zaśmiała się szatynka.- Głównie przez to że pieniądze u nas robią, ale my wszystko sobie nawzajem za darmo dajemy.
-A może i tak...- drzwi do ich pokoju się otworzyły i weszła Luna z kilkoma siatkami.- Udane łowy?-zaśmiała się wilkołaczyca.
-Zazdrosna?-odgryzła się wila.
-Dajcie se siana, tamci nas jutro pownerwiają...-skwitowała Asakura i włączyła film.
Leo szedł drogą. Luk stwierdził że jest jeszcze głodny i pójdzie jakieś zwierze upolować. Pomimo że byli podobni Luk miał więcej żądzy krwi niż jego bliźniak. Poszedł do sklepiku i kupił pełno słodyczy, na koniec lody niby dla dwojga. Wyszedł z reklamówką ze sklepu i skręcił w lewo. Tam był pokój ich i braci Bishmarch. Idąc na skróty przez park zobaczył Elizabeth. Rozmawiała z kimś przez telefon, zignorował to i poszedł dalej. Zatrzymał się jednak słysząc jak dziewczyna krzyczy matce ze tym razem to przesądom trzeba wierzyć i że półkrwiści są niebezpieczni. Zatrzymał się oparł o drzewo i otworzył lody. Wziął jedną połowę w usta i czekał aż skończy. Po minucie może dwóch skończyła i zaczęła iść. Wtedy go zobaczyła i lekko się zarumieniła, zrobiło jej się trochę głupio, no on ją uratował, a właśnie na nich narzekała, wtedy chłopak wsadził jej w usta drugiego loda.
-Przez zdenerwowanie cukier ci opadł... Możesz zemdleć...-odpowiedział na jej jeszcze nie zadane pytanie. Zaczął odchodzić.- I jest takie przysłowie... "nie oceniaj książki po okładce"... Zapamiętaj je.... Dithel Elizabeth..-i nagle zniknął w cieniu. Szatynka stałą mrugając ozami i patrząc na "prezent" od chłopaka. Czemu jej to dał? Czemu się o nią troszczył? Uśmiechnęła się lekko i zaczęła jeść wodnego loda o smaku gumy balonowej. Może jednak nie są tacy najgorsi?
piątek, 28 sierpnia 2015
1- Wystarczył tydzień...
Pierwszy dzwonek rozbrzmiał w wielkim budynku. Na najwyższym pietrze żółtej budowli, na samym środku było wielkie okno. Patrzył przez nie, ze swojego gabinetu, dyrektor placówki, Asakura Yoh. Po chwili westchnął i usiadł. Na razie było za wcześnie na rozpoczęcie, teraz tylko sprawdzał czy wszystko w porządku. Spojrzał na teczki, było ich 8. Dokładnie tyle ile przyjedzie dzieci z ognistej wyspy... Wziął jedne akta i otworzył je, był tam zdjęcie Sharon. Była bardziej podobna do matki niż ojca. Pomimo to miała tą wrogość co on w oczach. Do pomieszczenia weszła długowłosa blondynka.
-Yoh?-zapytała zmartwiona. Spojrzał na nią przybity. Podeszłą do niego.- Ja też się tym martwię... W końcu dzieci Miki też tu przyjadą...-posmutniała na to imię...
-Anna ja nadal nie wiem czemu do niego dołączyła... Rozmowa z Renem też nie pomaga... nawet nie chce o niej słyszeć... Ale mam wrażenie że ich dzieci są teraz poważniejszym problemem...
-Racja...-westchnęła Anna.- Może nie będzie tak źle...-powiedziała patrząc na pozostałe teczki.
Jakiś diabołek pakował ich ostatnie rzeczy do wielkiego auta. Dzieci zegnały się z rodzicami, Sharon spojrzała prosto w oczy ojca. Pomimo innego koloru były one podobne. Hao przytulił córkę.
-Ucz się pilnie...-powiedział głaszcząc ją po głowie.- I nie daj sobą pomiatać... Pamiętaj to że jesteś stąd nie znaczy ze jesteś gorsza...-powiedział i mocno ją przytulił. Potem podał jej jakieś pudełeczko.
-Co to?-zdziwiła się dziewczyna.
-To prezent od twojej matki-Szatyn znowu pogłaskał czerwonooką. Ta położyła dłoń na jego dłoni, wtuliła się w niego.- Będziesz nosić?-zapytał pokazując jej wisiorek, dość staromodny, złoty naszyjnik, dość spoty... Z białym kotem. Patrzyła zachwycona na to.
-Oczywiście!-powiedziała zachwycona i założyła go na szyję.
-Te! Ognista! Ruszaj szkielet!-krzyknęła Alexa. Miała na szyi naszyjnik w kształcie sierpa księżyca z czarną gwiazdką, a w ręce trzymała szkatułkę. Jej matka zawsze we wszystkim przesadzała. Pani Makoya żegnała każde dziecko z równym żalem. Sharon mocno się do niej wtuliła. Ta przypięła jej do włosów spinkę. Przypominała motyla, ale fakt iż był pomarańczowy nadawał efekt płomieni. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i odeszła, po czym weszła do wozu.
Rok szkolny rozpoczął się od przemówienia dyrektora no i pokazania akademików. Minął już tydzień odkąd dzieci z wyspy tutaj mieszkają, nikt ich nawet nie poznał, fakt są zbuntowani, ale nie sprawiają problemów w klasie. Ale nie może przecież tak być... Na nieszczęście Ikuto i Kairi stwierdzili ze tak być nie może. Leo i Luk się do nich dołączyli i zrobiła się prawdziwa masakra...
Sharon i Alexa siedziały na lekcji, były bardzo znudzone, ale nie przeszkadzały nauczycielowi. Zdziwił je jednak brak bracia Makoya, oraz braci Bishmarch. Luna widziała jak prowadzą Ikuto do pielęgniarki. Dziewczyny więc uznały że niebieskowłosy niedługo będzie mieć dzień pożerania jabłek.
-...Dobrze, więc teraz dobierzcie się w trójki i zacznijcie robić zadania, na następnej lekcji je ocenię.-powiedziała 40-letni mężczyzna o czarnych, krótkich włosach i szarych oczach.
-Kanał...-westchnęły obie naraz. Zauważyli ze jedyną osobą która nie miała jeszcze grupy była brązowowłosa dziewczyna z zielonym pasemkiem. Nieśmiało do nich podeszła ze swoim zeszytem.
-H...hej...-powiedziała.- J...jesteście bez pary i ja też i...
-Po prostu usiądź...-powiedziała Sharon. Alexa już rozwiązywała zadania, nie miała najmniejszej ochoty na rozmowy z tymi grzecznymi teletubisiami. Elizabeth usiadła na przeciwko nich i zaczęła rozwiązywać zadania. Kiedy półkrwiści już skończyli otworzyła szeroko usta i oczy, nie że była jakaś głupia i nie umiała ich rozwiązać, szło jej dobrze, ale w życiu nie widziała by ktoś tak szybko pisał. Nagle na dziedzińcu rozległ się dźwięk wybuchu. Makoya i czerwonooka spojrzały na siebie z miną "co za idioci". Zbyt dobrze wiedziały kto to zrobił. Nauczyciel wybiegł z klasy, uczniowie z racji ze to uczniowie pobiegli za nim. 2 szatynki w towarzystwie trzeciej różniącej się odrobiną zieleni we włosach. Stanęły przy... Walącym się posągu przed szkołą. Stał na nim Kairi i Ikuto. Bliźniaki stały na dole zadowolone z siebie.
-Chrzanić dobrych!-krzyknął Ikuto i przywalił pięścią okutą w niebieską rękawiczkę w biedny, pokruszony posąg. A kawałek zaczął lecieć w stronę Elizabeth.
-Uważaj!-krzyknęła Czelsi. Wszyscy jednak byli za daleko. Kamień upadł i uniosła się chmura kurzu.
-Mamy się aż tak nie wychylać matoły!-krzyknął Leo. Był on na pobliskim drzewie z piwnooką na rękach.- Mieliśmy ich uświadomić że dzieci tych, o mój Vladimiże, zuych...
-Niezły refleks bracie-zaśmiał się Luk.
-Obaj jesteście jebnięci!!!!!!-wydarłą się na nich siostra ze straszna miną.
-No już, już Alexis nie przesadzaj...-powiedzieli zakłopotani i świetnie ukrywający strach bracia Bishmarch.
-Chwila, co się tutaj wyprawia!?-zapytała żona dyrektora.- Kto za to zapłaci!? Mogliście zabić Elizabetch!
-Niech maci se poluzuje te figi...(rodzaj damskiej bielizny)-powiedziała brązowooka i pstryknęła palcami, a pomnik momentalnie się naprawił.- A wy ruszać bosko śmiertelne tyłki na lekcję bo was po lekcjach przećwiczę!-warknęła i wróciła do klasy.
-Bachornia...-burknęła Shona i odeszła po drodze mijając Hanę. Chłopak obejrzał się za nią, gdy przechodziła poczuł słodki zapach truskawek.
-Tak jak się spodziewałem, ten rok będzie ciekawy...-westchnął Men stojący obok niego.
-Kto to był?-zapytał sam siebie Hana, lecz zapytał za głośno.
-Nie wiem... Ale twoja mama pewnie wie... Choć moim zdaniem oni na kilka metrów śmierdzą kłopotami, których ani ty, ani ja nie potrzebujemy...-upomniał blondyna białowłosy. Pomimo to jasnooki poczuł że jeśli chociażby z nią nie porozmawia.
Wściekłą blondynka weszła do gabinetu męża. Trzasnęła drzwiami, tak że chłopak aż podskoczył na krześle. Popatrzył na nią zdziwiony, podeszłą i spojrzała na niego z miną żeby lepiej na prawdę robił coś ważnego. Mężczyzna właśnie studiował kilka akt swojej drugiej pracy, Króla Szamanów.
-Te bachory właśnie zniszczyły pomnik, prawie zabili Elizabetch, naprawili ten pomnik, bezczelnie się do mnie odezwały i uratowali twoją prawie siostrzenicę!- wyrzuciła na jednym wydechu. Jej mąż mrugał zawzięcie przetwarzając informacje.
-Cooo?!-zapiszczał.
-To co słyszałeś! Już sprawiają kłopoty! Ledwie tydzień wytrzymali.-wrzeszczała kobieta.
-Anna... Chyba nie chcesz ich już odesłać...-powiedział unosząc jedną brew do góry. Widząc wściekłość żony podszedł do czajnika i wstawił wodę po czym zaparzył jej melisy. Po tym jak wypiła parę łyków trochę się uspokoiła.
-Ciekawe... Które dziecko było jej...-zapytała samą siebie. Jej mąż też się tym ciekawił. Zdjęcia w aktach były dość stare dzieci tam mają po 8 lat... Teraz niektórzy mają nawet 2 razy tyle...
Hana szedł korytarzem do małego sklepiku. Przed chwilą skończył trening, a całe picie już wypił. Gdy doszedł tam zobaczył tą dziewczynę. Właśnie płaciła za ciastka, wzięła resztę i obróciła się w jego stronę. Patrzyła prosto na niego. Piękna dziewczyna o czerwonych oczach, idealnych brązowych włosach, o pięknej, szczupłej sylwetce pokreślonej lekko luźną, białą bluzką i żółtą minispódniczką. Patrzyli sobie prosto w oczy. Hana poczuł jak się rumieni, no bo jak ktoś tak piękny i wyglądający niewinnie może być kimś złym? Albo chociaż jego dzieckiem?
-Yoh?-zapytała zmartwiona. Spojrzał na nią przybity. Podeszłą do niego.- Ja też się tym martwię... W końcu dzieci Miki też tu przyjadą...-posmutniała na to imię...
-Anna ja nadal nie wiem czemu do niego dołączyła... Rozmowa z Renem też nie pomaga... nawet nie chce o niej słyszeć... Ale mam wrażenie że ich dzieci są teraz poważniejszym problemem...
-Racja...-westchnęła Anna.- Może nie będzie tak źle...-powiedziała patrząc na pozostałe teczki.
Jakiś diabołek pakował ich ostatnie rzeczy do wielkiego auta. Dzieci zegnały się z rodzicami, Sharon spojrzała prosto w oczy ojca. Pomimo innego koloru były one podobne. Hao przytulił córkę.
-Ucz się pilnie...-powiedział głaszcząc ją po głowie.- I nie daj sobą pomiatać... Pamiętaj to że jesteś stąd nie znaczy ze jesteś gorsza...-powiedział i mocno ją przytulił. Potem podał jej jakieś pudełeczko.
-Co to?-zdziwiła się dziewczyna.
-To prezent od twojej matki-Szatyn znowu pogłaskał czerwonooką. Ta położyła dłoń na jego dłoni, wtuliła się w niego.- Będziesz nosić?-zapytał pokazując jej wisiorek, dość staromodny, złoty naszyjnik, dość spoty... Z białym kotem. Patrzyła zachwycona na to.
-Oczywiście!-powiedziała zachwycona i założyła go na szyję.
-Te! Ognista! Ruszaj szkielet!-krzyknęła Alexa. Miała na szyi naszyjnik w kształcie sierpa księżyca z czarną gwiazdką, a w ręce trzymała szkatułkę. Jej matka zawsze we wszystkim przesadzała. Pani Makoya żegnała każde dziecko z równym żalem. Sharon mocno się do niej wtuliła. Ta przypięła jej do włosów spinkę. Przypominała motyla, ale fakt iż był pomarańczowy nadawał efekt płomieni. Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i odeszła, po czym weszła do wozu.
Rok szkolny rozpoczął się od przemówienia dyrektora no i pokazania akademików. Minął już tydzień odkąd dzieci z wyspy tutaj mieszkają, nikt ich nawet nie poznał, fakt są zbuntowani, ale nie sprawiają problemów w klasie. Ale nie może przecież tak być... Na nieszczęście Ikuto i Kairi stwierdzili ze tak być nie może. Leo i Luk się do nich dołączyli i zrobiła się prawdziwa masakra...
Sharon i Alexa siedziały na lekcji, były bardzo znudzone, ale nie przeszkadzały nauczycielowi. Zdziwił je jednak brak bracia Makoya, oraz braci Bishmarch. Luna widziała jak prowadzą Ikuto do pielęgniarki. Dziewczyny więc uznały że niebieskowłosy niedługo będzie mieć dzień pożerania jabłek.
-...Dobrze, więc teraz dobierzcie się w trójki i zacznijcie robić zadania, na następnej lekcji je ocenię.-powiedziała 40-letni mężczyzna o czarnych, krótkich włosach i szarych oczach.
-Kanał...-westchnęły obie naraz. Zauważyli ze jedyną osobą która nie miała jeszcze grupy była brązowowłosa dziewczyna z zielonym pasemkiem. Nieśmiało do nich podeszła ze swoim zeszytem.
-H...hej...-powiedziała.- J...jesteście bez pary i ja też i...
-Po prostu usiądź...-powiedziała Sharon. Alexa już rozwiązywała zadania, nie miała najmniejszej ochoty na rozmowy z tymi grzecznymi teletubisiami. Elizabeth usiadła na przeciwko nich i zaczęła rozwiązywać zadania. Kiedy półkrwiści już skończyli otworzyła szeroko usta i oczy, nie że była jakaś głupia i nie umiała ich rozwiązać, szło jej dobrze, ale w życiu nie widziała by ktoś tak szybko pisał. Nagle na dziedzińcu rozległ się dźwięk wybuchu. Makoya i czerwonooka spojrzały na siebie z miną "co za idioci". Zbyt dobrze wiedziały kto to zrobił. Nauczyciel wybiegł z klasy, uczniowie z racji ze to uczniowie pobiegli za nim. 2 szatynki w towarzystwie trzeciej różniącej się odrobiną zieleni we włosach. Stanęły przy... Walącym się posągu przed szkołą. Stał na nim Kairi i Ikuto. Bliźniaki stały na dole zadowolone z siebie.
-Chrzanić dobrych!-krzyknął Ikuto i przywalił pięścią okutą w niebieską rękawiczkę w biedny, pokruszony posąg. A kawałek zaczął lecieć w stronę Elizabeth.
-Uważaj!-krzyknęła Czelsi. Wszyscy jednak byli za daleko. Kamień upadł i uniosła się chmura kurzu.
-Mamy się aż tak nie wychylać matoły!-krzyknął Leo. Był on na pobliskim drzewie z piwnooką na rękach.- Mieliśmy ich uświadomić że dzieci tych, o mój Vladimiże, zuych...
-Niezły refleks bracie-zaśmiał się Luk.
-Obaj jesteście jebnięci!!!!!!-wydarłą się na nich siostra ze straszna miną.
-No już, już Alexis nie przesadzaj...-powiedzieli zakłopotani i świetnie ukrywający strach bracia Bishmarch.
-Chwila, co się tutaj wyprawia!?-zapytała żona dyrektora.- Kto za to zapłaci!? Mogliście zabić Elizabetch!
-Niech maci se poluzuje te figi...(rodzaj damskiej bielizny)-powiedziała brązowooka i pstryknęła palcami, a pomnik momentalnie się naprawił.- A wy ruszać bosko śmiertelne tyłki na lekcję bo was po lekcjach przećwiczę!-warknęła i wróciła do klasy.
-Bachornia...-burknęła Shona i odeszła po drodze mijając Hanę. Chłopak obejrzał się za nią, gdy przechodziła poczuł słodki zapach truskawek.
-Tak jak się spodziewałem, ten rok będzie ciekawy...-westchnął Men stojący obok niego.
-Kto to był?-zapytał sam siebie Hana, lecz zapytał za głośno.
-Nie wiem... Ale twoja mama pewnie wie... Choć moim zdaniem oni na kilka metrów śmierdzą kłopotami, których ani ty, ani ja nie potrzebujemy...-upomniał blondyna białowłosy. Pomimo to jasnooki poczuł że jeśli chociażby z nią nie porozmawia.
Wściekłą blondynka weszła do gabinetu męża. Trzasnęła drzwiami, tak że chłopak aż podskoczył na krześle. Popatrzył na nią zdziwiony, podeszłą i spojrzała na niego z miną żeby lepiej na prawdę robił coś ważnego. Mężczyzna właśnie studiował kilka akt swojej drugiej pracy, Króla Szamanów.
-Te bachory właśnie zniszczyły pomnik, prawie zabili Elizabetch, naprawili ten pomnik, bezczelnie się do mnie odezwały i uratowali twoją prawie siostrzenicę!- wyrzuciła na jednym wydechu. Jej mąż mrugał zawzięcie przetwarzając informacje.
-Cooo?!-zapiszczał.
-To co słyszałeś! Już sprawiają kłopoty! Ledwie tydzień wytrzymali.-wrzeszczała kobieta.
-Anna... Chyba nie chcesz ich już odesłać...-powiedział unosząc jedną brew do góry. Widząc wściekłość żony podszedł do czajnika i wstawił wodę po czym zaparzył jej melisy. Po tym jak wypiła parę łyków trochę się uspokoiła.
-Ciekawe... Które dziecko było jej...-zapytała samą siebie. Jej mąż też się tym ciekawił. Zdjęcia w aktach były dość stare dzieci tam mają po 8 lat... Teraz niektórzy mają nawet 2 razy tyle...
Hana szedł korytarzem do małego sklepiku. Przed chwilą skończył trening, a całe picie już wypił. Gdy doszedł tam zobaczył tą dziewczynę. Właśnie płaciła za ciastka, wzięła resztę i obróciła się w jego stronę. Patrzyła prosto na niego. Piękna dziewczyna o czerwonych oczach, idealnych brązowych włosach, o pięknej, szczupłej sylwetce pokreślonej lekko luźną, białą bluzką i żółtą minispódniczką. Patrzyli sobie prosto w oczy. Hana poczuł jak się rumieni, no bo jak ktoś tak piękny i wyglądający niewinnie może być kimś złym? Albo chociaż jego dzieckiem?
Naszyjnik Shony
Naszyjnik Alexy
Prolog
Chmury zasłaniały niebo. Z resztą jak zwykle tutaj, na wyspie ognia... Na tej wyspie mieszkali poplecznicy Hao, oraz potwory, była ona duża... Nie było tutaj nudno, ale dzieci zawsze znajdą powód do wymówki na nudę.. Taką właśnie wymówkę szykowała szatynka o czerwonych oczach. Siedziała opierając głowę na ręce opartej na biurku. Patrzyła w okno z tęsknotą. Zwróciła czerwone oczka z powrotem na książkę z historią jak to jej niby wujek* pokonał jej ojca. Lekko poirytowana zatrzasnęła książkę i odłożyła na półkę. Nie było tam zbyt wielu ksiąg, jeszcze mniej było nieprzeczytanych. Wzięła głęboki oddech i podeszłą do drzwi. Otworzyła je i spojrzała na wprost, był tam długi korytarz. Wyszła, zamknęła drzwi i skręciła w lewo. Dość szybko doszła do czerwonych drzwi. Zapukała, odpowiedziała jej jednak cisza, po chwili jednak ktoś dotknął jej ramienia. Stała tam ognistowłosa kobieta o brązowych oczach.
-Co tutaj robisz?-zapytał duch. Tak ta dziewczyna o czerwonych wręcz włosach to Fi, stróż dziewczyny stworzony przez matkę Sharon.
-Szukam ojca, mam dość siedzenia tutaj i czytania po 100 razy tych samych ksiąg...
-Wiesz że musisz, niedługo idziesz do... "tej" szkoły... Ale twój ojciec zgodził się na to żeby Alexis, Luk i Leo uczyli się u ciebie, zaraz będą...
-Czyli Domi, Neko, Shadow i Mephisto też?
-Tak-powiedziała Fi.- Nie martw się oni też już wszystko znają, w końcu ich matką jest kuzynką żony mistrza tego zachowania...
-Yh, nie mów mi o tym pseudowujku...-burknęła szatynka i kręcąc biodrami poszła do salonu, po drodze chwytając swoją teczkę z przyszłymi podręcznikami. Weszła do pomieszczenia, a tam zastała walczących o coś blond bliźniaków o brązowych oczach. Za nimi siedziała dziewczyna o długich brązowych włosach i oczach w kolorze czekolady. Uśmiech wstąpił na twarz czerwonookiej. Alexis była córką najlepszej uczennicy jego ojca, Leo i Luk to jej starsi bracia... Pomimo że często się kłócą to są praktycznie identyczni. Tylko Luk woli czerwony, a Leo niebieski. W końcu najmłodsza z rodzeństwa Makoya podniosła głowę i ja zobaczyła. Trzeba wspomnieć że Luk i Leo to dzieci z pierwszego małżeństwa uczennicy Hao, a Alexis z drugiego. Oni są w połowie wampirami, a ona w połowie wilkołakiem. Szatynka usiadła obok wilkołaczki i popatrzyła co ta robi.
-Mieliśmy się uczyć, nie pisać piosenki-zaśmiała się patrząc na słowa napisane w dzienniku dziewczyny.
-Bo akurat tego potrzebuję... Ci debile uczą się teraz tego co my w przedszkolu, co za kanał że musimy z nimi siedzieć przez te 3 lata...-burknęła.
-Nie, ty masz nerwa że tam będzie Tao.-zaśmiała się Sharon. Dziewczyna zawarczała na nazwisko znienawidzonej rodziny.
-Przynajmniej nie mam tego samego nazwiska co osoba która zabiła mojego ojca.-odgryzła się. Obie westchnęły, nawet nie wiedziały jak bardzo są podobne, lecz żadna się nie przyzna.
-A co tam u Kaira i Ikuto?-zapytała po chwili młoda Asakura patrząc że bliźniaki się uspokoiły.
-Nie wiem... Nerwa mają o tą szkołę i mają szlaban...-odparł Luk
-Że co?-zaśmiała się ich siostra.
-Cytuje "w dupie nas mają i idą się rozerwać przed wyjazdem do tego bagna i ja się im nie dziwie..-dodał Leo.
-A kto by się dziwił?-burknęła czerwonooka.
-Aurora im się dziwi...-powiedziała Alexa udając słodki głosik.
-Weź mi o niej nie mów, ona jest taką typową barbi...-usłyszeli głos zza okna.
-Siema Luna-powiedzieli do krótkowłosej szatynki o fioletowych oczach.
-Co tak smętnie?-zapytała. Ona była w połowie wilą.
-Bo jedziemy do tej budy... A Aurora to jakaś jebnięta... Marnować tak zajebiste, smocze moce..-powiedział Luk kładąc się na ziemi.
-A dajcie spokój...-burknęła córka Hao.
-Racja, mamy ostatnie kilka dni, spędźmy je rozrabiając!- powiedziała Alexa uśmiechają się w sobie tylko znany sposób, jej żeby były idealnie białe i wyostrzone o wiele bardziej niż zęby jej braci. Sharon wiedziała że dziewczyna po prostu chce żeby nie martretowali jej myśleniem o tym. Dla młodej Asakury było to najgorsze co mogła sobie wyobrazić. Dla innych też nie było to najlepsze... Każde z dzieci miało przeczucie ze to będą trudne lata...
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi jednak dzieci siedzące na kocu nie zwracały na to uwagi. Były w ogrodzie rodziców Hany Asakury. Zgodzili się oni by dziś wszyscy spali u nich, była to zaledwie 8 dzieci.
-Ale dzisiaj piękny zachód słońca!-zachwyciła się krótkowłosa dziewczyna o szarych oczach, jej włosy były czerwone, a na twarzy gościł uśmiech.
-Zgadzam się!-powiedziała roześmiana blondynka o lazurowych oczach.
-Co w nim takiego wyjątkowego?-zapytał granatowowłosy chłopak o brązowych oczach.
-Bo jest jednym z ostatnich jaki spędzamy przed końcem wakacji.. -odezwała się Elizabeth. Byłą ona szatynką z zielonym pasemkiem na głowie, oczy miała piwne i ... ciekawą naturę, bardzo podobną do matki...
-Dajcie spokój...-odezwała się rudowłose dziewczę o kremowych wręcz oczach. Widziała że chłopak już chce się pokłócić, była ona raczej pokojowo nastawiona.
-Maxi u nich nie warto się tym przejmować...-powiedział białowłosy chłopak o czerwonych oczach.
-I ty Men?-zapytała lekko zakłopotana.
-On ma rację, jak śnieżny chce się wymądrzać to to zrobi...-powiedział rozbawiony czerwonowłosy.
-A zamknij się Yuki...- powiedział w końcu Hana. Był on blondynem o jasnobrązowych oczach. - Dajcie wszyscy spokój... To już ostatni tydzień wakacji, a wy się chcecie kłócić... Nie lepiej się uciszyć i patrzeć na to piękne słońce?- chłopak kiedyś udawał wrednego i agresywnego, lecz skończył z tym i teraz już wszyscy twierdzili że był kopią Yoh, poza włosami, choć czasem nerwy mu puszczały...
-Masz racje, założę się ze "oni" zadbają o to by było pełno kłótni w czasie roku szkolnego- wszyscy wiedzieli o co chodzi czerwonowołosej Czelsi.
-Dobra koniec tego!-zarządziła Lucy. Jej śliczny uśmiech odziedziczony po matce i roześmiane, niebieskie oczy po ojcu nie było szans się oprzeć... Wszyscy westchnęli i już w ciszy obejrzeli jak słońce chowa się za horyzontem. Czuli że przez obecność dzieci największych wrogów ich rodziców te lata łatwe nie będą..
Żadna ze stron nie wiedziała że ta historia przyniesie zupełnie co innego. Pomimo ze każde z nich było tak odmienne... To jak wiadomo przeciwieństwa się przyciągają...
*Uznaję ze Hao to jednak przodek Yoh i nie jest jego prawdziwym bratem, lepiej to zapamiętajcie, będzie przydatne^^(Bardzo ważna informacja)
-Co tutaj robisz?-zapytał duch. Tak ta dziewczyna o czerwonych wręcz włosach to Fi, stróż dziewczyny stworzony przez matkę Sharon.
-Szukam ojca, mam dość siedzenia tutaj i czytania po 100 razy tych samych ksiąg...
-Wiesz że musisz, niedługo idziesz do... "tej" szkoły... Ale twój ojciec zgodził się na to żeby Alexis, Luk i Leo uczyli się u ciebie, zaraz będą...
-Czyli Domi, Neko, Shadow i Mephisto też?
-Tak-powiedziała Fi.- Nie martw się oni też już wszystko znają, w końcu ich matką jest kuzynką żony mistrza tego zachowania...
-Yh, nie mów mi o tym pseudowujku...-burknęła szatynka i kręcąc biodrami poszła do salonu, po drodze chwytając swoją teczkę z przyszłymi podręcznikami. Weszła do pomieszczenia, a tam zastała walczących o coś blond bliźniaków o brązowych oczach. Za nimi siedziała dziewczyna o długich brązowych włosach i oczach w kolorze czekolady. Uśmiech wstąpił na twarz czerwonookiej. Alexis była córką najlepszej uczennicy jego ojca, Leo i Luk to jej starsi bracia... Pomimo że często się kłócą to są praktycznie identyczni. Tylko Luk woli czerwony, a Leo niebieski. W końcu najmłodsza z rodzeństwa Makoya podniosła głowę i ja zobaczyła. Trzeba wspomnieć że Luk i Leo to dzieci z pierwszego małżeństwa uczennicy Hao, a Alexis z drugiego. Oni są w połowie wampirami, a ona w połowie wilkołakiem. Szatynka usiadła obok wilkołaczki i popatrzyła co ta robi.
-Mieliśmy się uczyć, nie pisać piosenki-zaśmiała się patrząc na słowa napisane w dzienniku dziewczyny.
-Bo akurat tego potrzebuję... Ci debile uczą się teraz tego co my w przedszkolu, co za kanał że musimy z nimi siedzieć przez te 3 lata...-burknęła.
-Nie, ty masz nerwa że tam będzie Tao.-zaśmiała się Sharon. Dziewczyna zawarczała na nazwisko znienawidzonej rodziny.
-Przynajmniej nie mam tego samego nazwiska co osoba która zabiła mojego ojca.-odgryzła się. Obie westchnęły, nawet nie wiedziały jak bardzo są podobne, lecz żadna się nie przyzna.
-A co tam u Kaira i Ikuto?-zapytała po chwili młoda Asakura patrząc że bliźniaki się uspokoiły.
-Nie wiem... Nerwa mają o tą szkołę i mają szlaban...-odparł Luk
-Że co?-zaśmiała się ich siostra.
-Cytuje "w dupie nas mają i idą się rozerwać przed wyjazdem do tego bagna i ja się im nie dziwie..-dodał Leo.
-A kto by się dziwił?-burknęła czerwonooka.
-Aurora im się dziwi...-powiedziała Alexa udając słodki głosik.
-Weź mi o niej nie mów, ona jest taką typową barbi...-usłyszeli głos zza okna.
-Siema Luna-powiedzieli do krótkowłosej szatynki o fioletowych oczach.
-Co tak smętnie?-zapytała. Ona była w połowie wilą.
-Bo jedziemy do tej budy... A Aurora to jakaś jebnięta... Marnować tak zajebiste, smocze moce..-powiedział Luk kładąc się na ziemi.
-A dajcie spokój...-burknęła córka Hao.
-Racja, mamy ostatnie kilka dni, spędźmy je rozrabiając!- powiedziała Alexa uśmiechają się w sobie tylko znany sposób, jej żeby były idealnie białe i wyostrzone o wiele bardziej niż zęby jej braci. Sharon wiedziała że dziewczyna po prostu chce żeby nie martretowali jej myśleniem o tym. Dla młodej Asakury było to najgorsze co mogła sobie wyobrazić. Dla innych też nie było to najlepsze... Każde z dzieci miało przeczucie ze to będą trudne lata...
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi jednak dzieci siedzące na kocu nie zwracały na to uwagi. Były w ogrodzie rodziców Hany Asakury. Zgodzili się oni by dziś wszyscy spali u nich, była to zaledwie 8 dzieci.
-Ale dzisiaj piękny zachód słońca!-zachwyciła się krótkowłosa dziewczyna o szarych oczach, jej włosy były czerwone, a na twarzy gościł uśmiech.
-Zgadzam się!-powiedziała roześmiana blondynka o lazurowych oczach.
-Co w nim takiego wyjątkowego?-zapytał granatowowłosy chłopak o brązowych oczach.
-Bo jest jednym z ostatnich jaki spędzamy przed końcem wakacji.. -odezwała się Elizabeth. Byłą ona szatynką z zielonym pasemkiem na głowie, oczy miała piwne i ... ciekawą naturę, bardzo podobną do matki...
-Dajcie spokój...-odezwała się rudowłose dziewczę o kremowych wręcz oczach. Widziała że chłopak już chce się pokłócić, była ona raczej pokojowo nastawiona.
-Maxi u nich nie warto się tym przejmować...-powiedział białowłosy chłopak o czerwonych oczach.
-I ty Men?-zapytała lekko zakłopotana.
-On ma rację, jak śnieżny chce się wymądrzać to to zrobi...-powiedział rozbawiony czerwonowłosy.
-A zamknij się Yuki...- powiedział w końcu Hana. Był on blondynem o jasnobrązowych oczach. - Dajcie wszyscy spokój... To już ostatni tydzień wakacji, a wy się chcecie kłócić... Nie lepiej się uciszyć i patrzeć na to piękne słońce?- chłopak kiedyś udawał wrednego i agresywnego, lecz skończył z tym i teraz już wszyscy twierdzili że był kopią Yoh, poza włosami, choć czasem nerwy mu puszczały...
-Masz racje, założę się ze "oni" zadbają o to by było pełno kłótni w czasie roku szkolnego- wszyscy wiedzieli o co chodzi czerwonowołosej Czelsi.
-Dobra koniec tego!-zarządziła Lucy. Jej śliczny uśmiech odziedziczony po matce i roześmiane, niebieskie oczy po ojcu nie było szans się oprzeć... Wszyscy westchnęli i już w ciszy obejrzeli jak słońce chowa się za horyzontem. Czuli że przez obecność dzieci największych wrogów ich rodziców te lata łatwe nie będą..
Żadna ze stron nie wiedziała że ta historia przyniesie zupełnie co innego. Pomimo ze każde z nich było tak odmienne... To jak wiadomo przeciwieństwa się przyciągają...
*Uznaję ze Hao to jednak przodek Yoh i nie jest jego prawdziwym bratem, lepiej to zapamiętajcie, będzie przydatne^^(Bardzo ważna informacja)
Subskrybuj:
Posty (Atom)