niedziela, 27 września 2015

9. Przybyszki ratują sytuację!^o^

Scarlet patrzyła w czerwone oczy. Nic poza nimi nie było widać... Ale wyrażały one jedynie wściekłość. Sharon powoli otwierała oczy, jej ciało automatycznie się leczyło, w końcu są jakieś zalety z matki czarownicy, nie?
-No proszę proszę...-zaśmiała się Scarlet.- Czyli adoptowane siostrzyczki Alexy i tych wampirów przybyły.-zacisnęła rękę na broni i uderzyła ponownie. Lecz zakapturzona dziewczyna blokowała każdy z nich.
-Ej Sharon... Długo masz zamiar odpoczywać czy może jednak w końcu się ruszysz?-szatynka zaśmiała się i powoli wstała.
-Hej Fox...-uśmiechnęła się dziewczyna. Powoli wstała i zaczęła się leczyć. Fox zdjęłą kaptur i ukazała swoją przepiękną twarz.Czarne włosy do połowy pleców, śliczne czerwone oczka oraz lisie uszka, a spod bluzy wynurzyła się lisi ogonek. Dziewczyna zacisnęła ręce na maczecie i zaatakowała. Scarlet obroniła się i wtedy Sharon kopnęła ją z całej siły w bok, ta wypluła krew i omdlała  potoczyła się po podłodze.
-Teraz szybko! Oni chcą zaatakować resztę!-krzyknęła szatynka.
-Spokojnie...-powiedziała brunetka.- Lizzy tam jest...- Sharon spojrzała na nią zaskoczona i zaczęła się lekko śmiać.
-No dobra... Ale pomóż mi z Carmen...-obie zaczęły podnosić dziewczynę i iść do akademika.
*W akademiku*
(Pamiętajcie ze dzieci spoza wyspy wygnanych są w lesie)
Aurora biegała po całym akademiku, tak samo jak Ikuto i Kairi, ale im się poszczęściło i znaleźli już Leo i Luka. Dziewczyna natomiast znalazła w końcu Alexę i wszyscy ruszyli w stronę ścieżki rowerowej na której są dzieciaki z dobrej gromadki. Biegli bardzo szybko, każde z nich było zdenerwowane i zmartwione. Gdy tam dobiegli nie mogli uwierzyć w to co widzą. Zmęczeni koledzy ze szkoły i Angels w pełni sił. Aurora wrzasnęła przeraźliwie na widok Yukiego którego jedne z tej psycho-sekty właśnie chciał przebić szablą. Dziewczyna zrobiła kontrole ducha i, bądźmy szczerzy, uratowała czerwonowłosego.
-No pięknie... Musieli się dowiedzieć że przenieśliśmy się tutaj...-zauważył inteligentnie Kairi.
-TAK MYŚLISZ?!-zapytała go Alexa broniąca Mena i Hany.- Ej księżniczki ruszcie tyłki!-krzyknęła na białowłosego i blondyna. Ci w końcu zrozumieli co się dzieje i szybko wstali po czym zwiali.
-Jest ich za dużo!-krzyknęła Maxi.
-Ona ma rację!-dodała Elizabeth.
-Ludzie jak zwykle przeginają...-dodał Ikuto walczący z Erickiem. Walk było tak wiele że nie chcę mi się opisywać, ale na końcu wyglądało to tak że Hana i Men jeszcze walczyli, Alexa to samo, a reszta z ognistej wyspy przenosiła rannych do pielęgniarki. A z Angels trzymała się tylko Rin, Eric i jacyś dwaj kolesie, są nieistotni więc nie zaprzątam wam nimi głowy...
-Łapiesz mi serce Alexo, już mi ich zabierasz~?-zapytała blondynka atakując dziewczynę.
-Wybacz, ale swatanie w miarę normalnych ludzi z pojebanymi psycholami nie leży w mojej naturze!-krzyknęła pół wilkołaczka i kopnęła ją w nogę, ta jednak zignorowała ból i uderzała w dziewczynę dalej. Eric westchnął tylko patrząc na ataki siostry i wrócił do walki z Haną i Menem. Chłopcy już dawno pokonali dwóch przydupasów. Ale blondyn był problemem, jednak nie mieli zamiaru się poddać. Alexie szło niestety gorzej, po tym jak przybyła rzuciło się na nią wielu członków wrogiej sekty i była już zmęczona, a przede wszystkim ranna. Nie miała już sił więc Rin w końcu ją obezwładniła. Erik też już prawie kończył z Asakurą i Tao. Kiedy blondynka miała zadać ostatni kopniak jej noga została złapana w ostatniej chwili przez Alexę.
-Co do..!?-zdziwiła się niebieskooka. Usłyszała nagle warczenie, a na głowie brunetki wyrosły wilcze uszy, a z tyłu ogon.- Eric!!!!!!!-krzyknęła.- Przesadziłam! Pomóż!-zaczęła wrzeszczeć kiedy Alexa wstała i zaczęła nią kręcić. Oczy dziewczyny jarzyły się prawie ze czerwienią. Po kilkunastu obrotach młoda Makoya stała. Jej twarz byłą lekko wydłużona jak u psa lub wilka. Żeby były bardzo ostre, a zamiast krótkich, idealnie obciętych i pomalowanych paznokci były długie szpony. Z ust dziewczyny wydobywał się gardłowy warkot.Spojrzała na brata Rin, a ten przełykał ślinę. Rzuciła się na niego, a ten podjął nieudaną próbę ucieczki. Po tym jak skończyła z Erickiem spojrzała na Mena i Hanę.
-A...Alexa?-zapytał młody Tao. Ta kucając zbliżyła się o parę kroków, patrzyła na nich zaciekawiona, lecz po chwili rzuciła się na nich. Powstrzymała ją pewna blondynka w różowej bluzie.
-No nieźle... Ale zrobiłaś rozpierdol siostrzyczko...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Fox została wymyślona przez moją przyjaciółkę Kirę The Monster, a oto jej zdjęcie które zrobiłam bo Kirze się nie chciało:

sobota, 26 września 2015

8.Ja już nie wiem co tu się wyrabia!;-;

Lucy i Hana szli ścieżką rowerową. Za nimi szła Maxi, Brad i Elizabeth. Ostatnia ciągle myślała o Leo, który na prawdę nadal jej unikał. Do matki w ogóle się nie odzywała. Lucy jak zwykle darła się że przecież ta cała Alexa uniemożliwia jej i Menowi zejście się, bo chodzili ze sobą jakiś miesiąc.
Czelsi i Yuki którzy do tej pory byli na przodzie zatrzymali się.
-Przestańcie smęcić, to nic nie da...-powiedziała Czelsi.
-A moim zdaniem to mam psychiczna siostrę... Bo Alexa miała rację... To co ty robisz to prześladowanie, dokładniej prześladujesz Mena...
-Słucham!?-warknęła na brata.
-A co z tym Ikuto? On cię lubi nie?-zapytał Yuki.
-Ale ja go nie!-odparła blondynka. Hana mając już tego dość spojrzał na nich.
-Moim zdaniem zachowujesz się jak rozpieszczona gówniara... Men cię lubił, ale przez twoje zachowanie ma cię dość...
-Odezwał się kreator kaziroctwa!-warknęła Lucy
-Coś ty powiedziała?!-wydarł się.
-A o to ze totalnie lecisz na Sharon!
-Zamknij mordę!-szepnął głośno.- Nie masz o nich zielonego pojęcia! Widocznie jednak Men i tak woli spędzać czas ze mną i z nimi niż z tobą!
-Ej uspokójcie się...-zaczęła Maxi.
-Własnie wyzywanie się nic nie zmieni...-dodała Elizabeth. Nagle podbiegł do nich Men. Zatrzymał się zdyszany i spojrzał na nich.
-Co się stało!?-zmartwiła się Lucy.
-Nie widzieliście ostatnio Luny i Sharon?-zapytał. Wszyscy po sobie spojrzeli.
-O ile wiem razem z Carmen poszły do centrum handlowego, a czemu pytasz?-zdziwiła się Maxi. Men wyjął z kieszeni telefon i wysłał SMS'a.
-O co tu chodzi!?-zapytał wściekły Hana.
-O to ze są w niebezpieczeństwie!
-Nie martwcie się o te pomioty szatana...-usłyszeli głos dziewczynki. Spojrzeli w stronę niedalekiego lasu. Przed nim stała drobna blondynka z wielkim uśmiechem na twarzy.- Bo teraz musicie się martwić o siebie-powiedziała a jej uśmiech ustąpił obojętnej minie, a w oczkach była nienawiść.
*W Galerii*
-Nie mogę się zdecydować;-; - powtórzyła Carmen trzymając w ręce 2 książki. Chciała kupić obie ale wzięła za mało pieniędzy, a znając siebie wiedziała ze jej się nie będzie chciało wrócić.
-Więc może pożyczę ci pieniądze a potem mi oddasz?-zapytał Sharon obładowana mazakami, ołówkami, kredkami i blokami rysunkowymi
-Okej^^-uśmiechnęła się Carmen. Poszły razem do kasy i zapłaciły, po czym się spakowały. Zadowolone wyszły ze sklepu rozmawiając o pracy domowej zadanej na poniedziałek. Nagle coś uderzyło Sharon w brzuch. Dziewczyna rozszerzyła oczy, wypluła trochę krwi i wbiła się w ścianę. Carmen natomiast została oszołomiona mocnym uderzeniem w głowę. Sharon, która trzymała się za brzuch, powoli się podniosła i spojrzała na napastnika. Byłą to Scarlet, uśmiechała się psychopatycznie trzymając w ręce swoją broń.
-Znowu ty...-burknęła. Oceniła swoje obrażenia, miała połamane żebro i tyle, ale cholernie bolało, a oddychanie było ciężkie.- Spieprzaj zanim znowu cię skopię...-zacisnęła zęby.
-Chciałabym to zobaczyć...-zaśmiała się ruda dziewczyna
-To zobaczysz...-zaśmiała się dziewczyna. Scarlet wnerwiła się i biła ją bez opamiętania. Sharon po 10 ciosach straciła przytomność.
-W imię pokoju i dobra na świecie-uniosła ostrze nad głową szatynki. Spóściła go powoli, ale maczeta powstrzymała ostrze. Obok Scarlet stałą zakapturzona dziewczyna.
-Zamknij mordę tworze pojebów!

piątek, 25 września 2015

7.Atak w galerii

Wściekła Elizabeth wpadła do pokoju swojej matki gdy ta czesała się po kąpieli. Córka patrzyła na nią i zaciskała pieści, wzięła głęboki oddech, ale pomimo to nie mogła wydusić słowa, nie wiedziała co powiedzieć...
-Kochanie coś się stało?-zapytała córki wstając i do niej podchodząc, chciała dotknąć jej ramienia. Ta jednak odtrąciła jej dłoń. Wzięła bardzo głęboki oddech i wyrzuciła z siebie.
-Może i  Leo jest pół wampirem! Może i ma zboczonego brata, ale jest miły i uprzejmy! A ty jesteś podła! Nie chcę cię znać!-wykrzyczała i wyszła z pokoju. Dara stałą z wyciągniętą ręką , a jej źrenice zmalały od informacji jaką przekazała jej córka. Tym czasem obok jej okna siedziały 4 osoby. Blond bliźniaki, ruda i srebrnowłosa dziewczyna.
-Mówiliśmy ci... Powoli ich omotują Angel...-powiedziała ruda do nam jeszcze nieznanej dziewczyny. Nosiła ona imię Angel i była zastępczynią Jeanne w ich pokoleniu.
-Spokojnie Scarlet... Będzie dobrze...-uśmiechnęła się.- Mam dla ciebie zadanie... Ja i Kaoru zajmę się synami śmierci, bliźniaki , Sakura i Kuroku resztą, a Ty pół wilą i córką tego .... wiesz kogo.
-Tak pani.-uśmiechnęła się rudowłosa...
*Następnego dnia*
Carmen pod dużym naciskiem Sharon i Luny, no i zapotrzebowania na nową, ciekawą książkę zgodziła się pójść do galerii handlowej. Pomimo ze dziewczyny czasem zatrzymywały się na oglądanie ciuchów dobrze się z nimi bawiła. Nie było godzinnego przymierzania ale wejście popatrzenie, ewentualne kupienie i wyjście. 
-Do dobra dziewczynki, idę do kosmetycznych więc wy idźcie do empika czy gdzie tam chodzicie...-powiedziała Luna i zniknęła w jednym ze sklepów( nie będę pisać bo jeszcze się pomylę i jeszcze powiecie że szarpię czyjeś uczucia religijne xD).
-No to co?-zapytała szatynka.
-Napad na Empik!*-* - krzyknęła jej kuzynka, obie się zaśmiały i poszły do danego sklepu. Scarlet uśmiechnęła się do siebie i poszła za Luną.  Scarlet, bo tak się właśnie nazywała miała rude włosy jej zdaniem średniej długości i brązowe oczy, nie była ani piękna, ani brzydka, taka... średnia. Ale była silna... Byłą i to bardzo... Weszła do sklepu i wyjęła swoją broń, czyli łańcuch z małą kosa na końcu.
-Lucynda forma ducha do Koyeketsu-Shogo!- krzyknęła. Wszyscy klienci uciekli ze sklepu na ten widok. Luna stałą spokojnie i pakowała produkty za które zapłaciła.
-No i po co ludzi straszysz Scarlet?-zapytała szatynka zwracając się w jej stronę.- Muerta forma ducha... Do spinki.-powiedziała krótko. Na jej ciele pojawiło się ponczo i wielki kapelusz ze świeczkami.
-Po co stajesz do walki skoro i tak nie wygrasz?-zapytała kpiącym tonem rudowłosa.
-Bo wiem że jestem pierwsza którą atakujesz... Nie chcesz żebym zawołała pomoc więc atakujesz mnie jako pierwszą... Więc im więcej Foryoku na mnie zmarnujesz tym większe szanse Carmen i Sharon na wygraną-powiedziała z uśmiechem. Walka jednak była tak krótka i wręcz beznadziejna że nie warto tego opisywać... Zadowolona z siebie Scarlet ruszyła w stronę Empika.
*W porcie*
Ze statku wysiadły 2 osoby, obie były ubrane w jeansy i długie bluzy z kapturem zarzuconym na głowę. Obok nich były średniej wielkości marynarskie worki.
-I co... Jak myślisz wszystko z nimi w porządku?-zapytała, sądząc po łagodnym i melodyjnym głosie należącym na 100% do kobiety, właścicielka różowej bluzy.
-Nie mam pojęcia, ale po to tu jesteśmy...-odparła właścicielka turkusowej bluzy.

środa, 23 września 2015

6. Dramy, ach dramy

Carmen przechadzała się razem z Aurorą i Maxi.  Właśnie gadały o referacie który mają zrobić na język angielski. Blondynka osobiście nazwała się imbecylem językowym. Natomiast rude stworzonko podziwiało jak dobrze brunetka zna dany język, a ta tłumaczyła ze z tym językiem się wychowywała i że to nic niezwykłego, choć była zadowolona że była jedna z najlepszych uczennic w klasie. Jakimś cudem nie potrafiła skupić się na lekcji i czasem dostawała czwórki, a nawet minusy. No ale czy to jej wina ze myślenie o niebieskich migdałach jest lepsze od nauki? Wróciła na ziemię zapominając o dyskusji z samą sobą. Zauważyła Leo i Luka, koło nich stały 3 szatynki z różną długością włosów i granatowowłosy chłopak.
-Ej kto stoi koło Luka i Leo?-zapytała.
-Ja się zbytnio nie mieszam, nie chcę stawać po żadnej ze stron... Ale jednak wolę się trzymać tutejszych...-zakomunikowała Maxi i zwiała tak ze się za nią kurzyło. Carmen patrzyła za nią, nie mogła uwierzyć że to była córka Mortiego o którym mówiła jej mama. Westchnęła tylko i spojrzała na Aurorę która próbowała się wymknąć.
-Aurora?-zapytała czerwono-brązowo oka.- O co jej chodziło?-zapytała.
-Eh... Dobra, ale chodź usiąść bo z W-F'u wracam i zmęczona jestem...-zamarudziła niebieskooka i usiadła na ławce. Na dworze było już czuć że zbliża się jesień. Każdy miał albo bluzkę z długim rękawem, albo bluzę, lub po prostu koszulę. Blondynka postawiła na jeansową kurtkę, Carmen wolała koszulę w kratę. Aurora westchnęła i wyjęła z torebki puszkę liptona i zaczęła ją pić.
-Ja, ci co stoją obok Leo i Luka no i parę innych osób jesteśmy z wyspy wygnanych, ognistej wyspy potocznie mówiąc... Ta o średnich włosach tam to Sharon, córka Hao..., Obok niej jest Luna córka Mathi, ja jestem córką Marii, ten granatowowłosy to Ikuto syn Kanny, ma brata Kairi, a ci blondyni i długowłosa to dzieci Miki...- Carmen kojarzyła wszystkich z opowiadania rodziców, ale nie znała imienia Miki.
-Ale kto to jest ta/ten Miki?-zapytała jedząc żelki.
-No niezbyt wiem...-westchnęła blondynka.- Nikt poza jej dziećmi nie wie kim była wcześniej... Znaczy jeszcze dorośli wiedzą, ale ze jest niewiele słabsza od Hao wolą się jej nie narażać... Dla Shron była jak zastępcza matka, ale Shar też nie wie...
-Ale wiadomo że jest od wujka Haośka, nie?-zapytała ze smutkiem patrząc na pustą już paczuszkę. Wyrzuciła ją, a Aurora zrobiła to samo z pustą puszką.
-Tak.-dziewczyna wstała.- Ale ty i Sharon jesteście kuzynkami, a jak się uprzeć to skoro mama Leo, Luka i Alexy są kuzynkami to z nimi też... Ale oni nie są łatwi więc lepiej uważać... Nie ufają tym którzy wychowali się poza naszą wyspą...
-Czemu?-zapytała czarnowłosa.
-No cóż... Nie wiem do końca... Ale po prostu zawsze mieliśmy tylko siebie... Boimy się...
Tym czasem Elizabeth wraz z koleżankami z klasy, zauważyła Leo który szedł razem z Luną, dyskutowali o czymś. Ela poczuła się dziwnie... Chłopak ostatnio jej unikał, a gdy z nim rozmawiała szybko kończył rozmowę i odchodził. Czuła smutek, bardzo, bardzo, na prawdę bardzo go lubiła, zakochała się w nim, a on ją zlewał. Poczuła ze ma tego dość, poczekała aż szatynka odejdzie i podeszła do niego.
-O hej Elizabeth, muszę iść...-powiedział ale ta zagrodziła mu drogę.
-Czemu mnie unikasz!?-zapytała patrząc mu w oczy.
-Wcale cię nie unikam...-bronił się od niechcenia blondyn, sam nie był zadowolony z faktu że musi ją olewać, zmywać, odchodzić, widział ze jest jej przykro, ale jego matka kazała mu się trzymać z dala i to robi...
-Unikasz!-krzyknęła a z jej oczu poleciały łzy.- Zrobiłam coś źle?! Proszę powiedz mi!-patrzyła mi prosto w oczy. Chłopak nie mógł już wytrzymać.
-Twoja matka kazała mi się trzymać z daleka...-odparł. Elizabeth poczuła się jak by ją uderzono w policzek. Mówiła przecież matce jak bardzo go lubi, jak się cieszyła że z nim jest... A ona zrobiła jej coś takiego. Przecież żadna dobra matka by tak nie zrobiła.- Wolę jej się nie narażać... Wybacz mi...-przytulił ją i odszedł. Właścicielka zielonego pasemka upadła na kolana i się rozpłakała. Ku zdziwieniu wszystkich jedynymi które się przy niej zatrzymały były Alexa i Sharon.
-Ej wszystko okej?-zapytała nieśmiało  czerwonooka.
-Ej nie płacz, zazwyczaj to w niczym nie pomaga, trzeba twardym być! A tym skurwielom co ci przykrość zrobili skopać tyłek!-pouczyła ją Alexa.
-M...moja matka... zabroniła Leo... Się ze mną widywać!-załkała wtulając się w kuzynkę. Ta nie wiedziała co zrobić, ale po chwili głaskała ją po głowie.
-A mój brat ci się podoba, nie?-zapytała wzdychając młoda Makoya.
-Tak! I co ja mam zrobić?!-zapłakała.- Przecież nie mogę się sprzeciwić matce!
-A mozesz ranić samą siebie i cierpieć przez kilka następnych lat?-zapytała Sharon.
-Rodzice tez się mylą, a twoja matka przegięła o 180 stopni za dużo....-powiedziała Alexa dając Dithel chusteczkę.- Przemyśl to, pa.- i obie odeszły.
Lucy jak zwykle o tej porze czekała na Mena. Białowłosy wyszedł z sali, a blondynka już wstawała by do niego podejść, ten machał do niej, a przynajmniej tak jej się wydawało... Na jej twarzy wykwitł przepiękny uśmiech.
-Men ileż można się przebierać!?-skarciła go dziewczyna idąca ścieżką.
-Oj no sorry, ci kretyni mieli dziwne pomysły, zwiałem jak mogłem najszybciej.
-Jak już zapraszasz dziewczynę do kina to się przynajmniej nie spóźniaj!- powiedziała dziewczyna marszcząc brwi.
-Men co to ma znaczyć!?-zapytała wściekła Lucy.
-Hym?-zdziwili się oboje.
-Zdradzasz mnie z tą ścierą z tych odmieńców?!-warknęła.
-To wy ze sobą łazicie?-zaciekawiła się Alexa.
-Nie, ale ona se ubzdurała ze tak...-Men przewrócił oczami.
-UBZDURAŁA!?-zapytała wściekle młoda Usui.- A kto mnie prosił o spotkanie?!
-Ty mnie prosiłaś... Na prawdę mówiłem ci że nie jestem tobą zainteresowany, ale ty nie słuchałaś...-powiedział Men. Widać było że nie ma nic złego na myśli, ale niestety...
-To się nazywa stalking, można to zgłosić na policje...-zauważyła brązowowłosa.- Choć bo się spóźnimy. - I pociągnęła za sobą czerwonookiego. Lucy zacisnęła ręce, wiedziała już że nienawidzi dziewczyny z całego serca, że odzyska chłopaka choć by nie wiadomo co i koniec.

Dara jako przedstawicielka władzy danej mi przeze mnie dopuszczam Horo do komentarza, ale ostrzegam ze dam mu w łeb jak znowu się zacznie czepiać....

poniedziałek, 21 września 2015

5. Mam wrażenie że niedługo będą kłopoty;-;

Men już spał. Alexa dziękowała bogom( nie jednemu jedynemu, a kilku więc się nie czepiać...) że zasnął przed północą. Nie wiedziała czemu, ale już nie czuła do niego nienawiści... Czuła nawet że go trochę lubi, westchnęła i wróciła do patrzenia na księżyc. Zmieniała się w wilko podobne coś, jej zmysły były wyostrzone, ale nie czuła głodu który zaspokoi tylko ludzkie mięso. Po prostu jadła już 8 paczkę kabanosów. Wiatr zawiał i przyniósł ze sobą dziwny, niestety znany, zapach prochów i broni(nie wiem jak broń pachnie, ale jakoś na pewno...).
-Eh... A myślałam że tutaj będziemy mieć spokój od takich ja wy... Angels-powiedziała patrząc na trójkę dzieci.  Byli mniej więcej w jej wieku. Jedną z nich była blondynka o niebieskich oczach, drugi był chłopak o ciemnych włosach i niebieskich oczach, ci dwoje byli rodzeństwem, obok nich siedziała rudowłosa dziewczyna o rudych włosach.
-A co myślałaś wilku. Nie damy wam dłużej krzywdzić tego świata!-krzyknęła ruda i wystrzeliła w Alexę pocisk, lecz zanim kula doleciała dziewczyny już tam nie było.
-To dość głupie atakować wilkołaka podczas pełni.-zaśmiała się dziewczyna.
-Mówiliśmy to samo-westchnęło rodzeństwo.
-W sumie... SPADAMY!;-;-krzyknęła przestraszona ruda.
-To było proste ._.-powiedziała zaskoczona dziewczyna.
*Kilka dni później w Akademiku*
Leo odprowadzał Elizabeth z którą uczył się w bibliotece. Oboje bardzo się polubili, nie podobało się to jednak mate dziewczyny która była nauczycielką biologi w szkole. Zauważyła właśnie jak chłopak idzie w jej stronę, postanowiła wykorzystać okazję, bo może i jej córka opowiadał jej jaki to on jest cudny i ogółem, ale ona po pierwsze znała jego matkę która potrafiła rozkochać w sobie demona, wampira i ciul wie jeszcze co, a po drugie wiele osób mówi że jest on podobny do brata, a ten nie ma zbyt pochlebnej opinii. 
-Zaczekaj chwilę.-powiedziała do chłopaka który właśnie przechodził obok niej. en zaciekawiony o co chodzi spojrzał na wysoką i piękną kobietę o jasnobrązowych oczach i kasztanowych włosach.
-W czym mogę pomóc pani profesor.-kobieta spojrzała na niego ponownie, zachowywał się jak typowy podrywacz i to się jej właśnie w nim nie podobało. Lecz Leo wcale nie był jak słodki szczeniaczek jakiego teraz udawał, miał ochotę zasyczeć na kobietę, denerwowała go z nieznanych mu przyczyn.
-Och to nic takiego chłopcze, po prostu masz absolutny zakaz zbliżania się do mojej córki, zbliż się na więcej niż 2 metry, poza lekcjami.-dokończyła i odeszła.
-Co za jędza...-stwierdził chłopak.- Chyba zbyt dobrze wie że tego nie zrobię...
-A ja na twoim miejscu bym się posłuchał...-usłyszał głos brata.
-Bo ty jesteś nieczuły, a ja się zauroczyłem w Elizabeth...-powiedział.
-Bez jaj... Nie kumasz? Ona się wścieknie na matkę... Poza tym powie jej że ona chce się w tobą spotykać i ta Ci może nagwizdać...-Luk zaśmiał się lekko. Leo spojrzał w bok, właściwie skoro jej matka tego chce, Ela nie będzie zła na niego a na matkę... Co według blondyna się jej należało.
-Przepraszam...-powiedziała dziewczyna o czarnych włosach i czerwono-brązowe oczy.- Gdzie jest gabinet dyrektora?-zapytała grzecznie z uśmiechem zakłopotania.-Zapomniałam wylecieć na czas i dopiero teraz dotarłam.- chłopcy zaliczyli glebę.
-Gabinet na ostatnim piętrze z napisem dyrektor...-powiedział Leo kiedy jego brat jeszcze się zbierał po randce z ziemią.-Jestem Leo Makoya, a to Luk, mój brat, a ty jesteś?
-Carmen-obdarzyła ich rozbrajającym uśmiechem- Carmen Lee-Asakura.-powiedziała i odeszła.
-CO?!-zapytała Sharon która właśnie do nich podeszła razem z Luną.- Kolejna Asakura?!
-Panie świeć nad naszym życiem-powiedziała załamana Luna.
-Wydawała sie miła!-bronił ją Leo.
-Stary ty już masz tą całą Ele, więc nie graj na dwa fronty to zostaw Lukowi...-powiedział Ikuto który do nich podszedł.
-A walcie się wszyscy!-krzyknął czerwony pół wampir. 
Reszta dnia minęła im spokojnie, nie wiedzieli jednak że poza nową przyjaciółką zyskają kilku wrogów. Organizacja "Angels" to dzieci tych idiotycznych wyrzutków, no poza Jeanne bo ta zwiała od nich, ale niestety reszta się rozmnożyła i zepsuła biednym dzieciom psychikę;-;.

Dedykacja dla Will, Hikari i Marshalla^^

wtorek, 1 września 2015

4.-Zamieszanie...

Nim wszyscy się zorientowali szkoła zaczęła się na całego, kartkówki, sprawdziany i znienawidzone przez uczniów prace domowe.  Ale co oni, biedni, wyczerpani nauką nastolatkowie mogą zrobić? A no nic, poza grzecznym robieniem tego co każą, oczywiście co jakiś czas dzieci z wyspy ognia robili bunt, ale nie działo się nic poważnego. Hana i reszta zaprzyjaźnili się z półkrwistymi, no z większością z nich... Shanon i Alexa były uparte i zostawały przy swoim. Lucy spędzała każdą chwilę na dowiadywaniu się więcej o Menie. Terza chłopak z czystym sumieniem mógł powiedzieć że dziewczyna nie jest w jego typie. Powoli go nawet denerwowała ciągłym wypytywaniem. Lubił ją jak koleżankę jednak ona nie dawała sobie tego wytłumaczyć i zawzięcie, nie słuchając jak inni ostrzegają że w końcu się to skończy tragedią w postaci wygaśnięcia jej wszystkiego przez młodego Tao, nawet Maxi która doradziła jej poznanie chłopaka uważała że przyjaciółka przesadza i potem będzie tego żałować.
Jak zawsze słońce nie pozwoliło się wyspać nawet w sobotę.  Wściekła Shanon schowała głowę pod poduszkę. Nagle zadzwonił jej budzik, walnęła nim o ścianę i schowała się pod lekkim kocem.
-Nie psuj nam budzika...-zaśmiała się Luna. Byłą już umyta, umalowana i ubrana w minispódniczkę i krótki top.
-Znowu idziesz zapolować na idiotów?-zapytała śpiącym głosem.
-Nie... Idę się pożywić... Choć w sumie.... jedno to samo-zaśmiała się słodko dziewczyna. Ona żywiła się męskim uwielbieniem... Taka to ma dobrze...-A zanim zapytasz dziś jest pełnia...- Shanon całkowicie rozbudzona spojrzał na łóżko długowłosej. Jak się spodziewała było puste. Czerwonooka westchnęła i wstała po czym poszła do łazienki.
Lucy jak zawsze w soboty chodziła w sukience do kolan z koszykiem piknikowym w ręce, dziś jej strój był kremowy. Doszła do pokoju Mena, Hany i jej brata i zapukała. Otworzył młody Asakura ze szczoteczką w ustach.
-Hej, jest Men?-zapytała ze słodkim uśmiechem na twarzy. Blondyn zaczął coś mówić, ale przesz szczoteczkę do zębów nie dało się zrozumieć.
-Wyszedł gdzieś...-powiedział Brad i napił się zmrożonej przez siebie wody.
-Co?-nabzdyczyła się lekko Lucy.-A gdzie? I kiedy? I z kim!?-zapytała.
-Dość wcześnie... Koło 8(jest 12), poszedł w stronę lasu, z nikim, ale parę minut przed nim szła Alexa..-dodał niebieskowłosy i zatkał sobie uszy,
-COOOO!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?-wydarła się, a biedny Hana aż podskoczył i jego śniadanie, czyli płatki z mlekiem, były na jego głowie.
-To co słyszałaś- odparł starszy z rodzeństwa. Jego siostra rzuciła w niego koszykiem i uciekła. Brad złapał lecący przedmiot.- Mamy obiad...-spojrzał na Hanę.
-Wiem już czemu mówisz żebym dziękował Bogu za bycie jedynakiem...-powiedział, miska sunęła się zasłaniając mu oczy,mleko i płatki ściekały z niego .
Men szedł, był już lekko zmęczony, ale nie miał zamiaru zostawić dziewczyny, nie do puki nie powie mu, dlaczego go tak bardzo nienawidzi. Doszli w końcu na wysoko położoną polankę. Młody Tao opadł na trawę i głęboko oddychał.
-Nie wiem po co tu lazłeś...-zaczęła Alexa zbierając patyki.
-Bo chcę wiedzieć czemu mnie nienawidzisz...-odparł układając koło z kamieni. Ręce szatynki zacisnęły się na kamieniach, a może powinien wiedzieć? Właściwie on nie jest taki zły...
-Nie nienawidzę cię...-powiedziała cicho, lecz na tyle głośno ze ją usłyszał. Jednak nie naciskał, widząc jej minę na chwilę odpuścił.
Zapadł wieczór. Ognisko wesoło płonęło, plastikowe talerze na których leżały ości ryb. Woda gazowana, herbata i napoje gazowane były wbite delikatnie w zimny strumyk. Aleca siedziała na pniu z którego świetnie było widać gwiazdy i księżyc. Men skończył pić wodę i spojrzał na nią. Polubił ją... Była cicha, ale zawsze szczera, złośliwa, ale czasem i miłą... Była i dobra i zła... Zaśmiał się pod nosem. Podszedł i usiadł obok niej i razem patrzyli w gwiazdy.
-Kiedyś nasi rodzice tak siedzieli...-szepnęła. Albinos spojrzał na nią zaskoczony, nawet nie wiedział czyją jest córką... inna sprawa że jego ojciec nigdy nie mówił o kobietach, no poza Jeanne, bo młody Tao mu o to głowę suszył...
-Kim... Jest twoja matka..?-zapytała cicho, jednak w ciszy która panowała brzmiał jak by podnosił lekko głos.
-Miki Makoya...-powiedziała wzdychając.
-Jaka jest?-zapytała i nawet nie zauważył kiedy się przysunął.
-Piękna... Silna... Mądra, zabawna, odpowiedzialna, często się złości, ale szybko jej to przechodzi i zawsze powtarza "co ja z wami mam"... Nawet do Hao... Zawsze wie co zrobić... Zawsze mnie wysłucha... Pomimo ze kochała mojego ojca i ojca Leo i Luka... Nigdy nie przestała kochać twojego ojca...- Men poczuł się dziwnie, tak jakby go coś uderzyło w serce... Ale może ojciec mu nie mówił bo ona nie była dla niego ważna?- Chcesz coś zobaczyć?-zapytała. Spojrzał na nią, w jej oczach po raz pierwszy nie było nienawiści, ale ulga... robiło jej się lżej że mu to mówi? A może lżej że powiedziała to komuś i przestała w sobie dusić uczucia..? Czemu to wszystko jest tak zagmatwane?
-Jasne...-odpowiedział. Dziewczyna wyjęła rękawiczki z wielkimi klejnotami na miejscu gdzie jest dłoń.
-Mama mi je dała... Ja raczej się na atakach fizycznych skupiam..., ale potrafią więcej... Jest w nich jeden z duchów moje mamy... Tajmia...-wytłumaczyła. Wyciągnęła rękę z fioletową rękawiczką,a z klejnotu wydostał się hologramowy obraz jego ojca w młodości razem z dziewczyną przypominającą Alexę, miała jedynie krótsze włosy, trochę jaśniejsze, oczy to samo.
-To... Oni razem?-zapytał.
-Tak... Ja... nienawidzę twojego ojca.... ze zostawił moją matkę dla twojej... że... ona po prostu nie mogła wytrzymać tego widoku... Dla tego odeszła do Hao...-szepnęła Alexa.-Ale ty nie przypominasz swojego ojca...-dodała po chwili. Men poczuł ze się rumieni, po raz pierwszy rumieni się przy dziewczynie...
Elizabeth i Maxy siedziały koło Lucy. Oczywiście szatynka musiała, jak to jej "cudny" charakter po mamusi nakazywał, wygłosić przemówienie pt."A nie mówiliśmy że tak będzie". Maxi obdarzyła ją za to spojrzeniem pełnym niezadowolenia. Jak by tego było mało Leo i Ikuto właśnie teraz tędy przechodzili, po chwili dogonił ich Kairi, młodszy z braci Bishmarch. Kiedy zauważyli dziewczyny stanęli naprzeciwko. Granatowowłosy gdy zobaczył że blondynka jest smutna podszedł do niej i przerzucił ją sobie przez ramie.
-Co ty robisz!?-zapytała lekko zirytowana.
-Ostrzegałem...-i zniknęli za rogiem.
-To było dziwne...-skomentowała młoda Dithel.
-A ty powinnaś się nad sobą zastanowić!-powiedziała rudowłosa marszcząc brwi.- Widziałaś że jest smutna! Musiałaś jeszcze jej wypominać jak wszyscy ją ostrzegali!? Nie zgrywaj mądrali!- niestety mądrzenie się to cecha odziedziczona po ojcu... mogło ją zastąpić opanowanie...- Jak tobie się powie że masz być ostrożna to ostatnio prawie McDonalda spaliłaś!
-Ej! Skąd miałam wiedzieć że te świeczki podpalą zasłony!?-zaczęła się bronić szatynka.
-W życiu nie zrozumiem kobiet...-powiedział zielonowłosy przejeżdżając sobie dłonią po twarzy patrząc jak dziewczyny się kłócą.
-Ich nikt nie zrozumie...-powiedział Leo klepiąc go po ramieniu.- Ej idziemy na lody, dołączycie się?-zapytał dziewczyny które siedziały ofochane na siebie nawzajem.- My stawiamy.-to był ostateczny argument który je przekonał.