poniedziałek, 19 października 2015

11- Winni są winni i tego nie można zmienić...

Yoh siedział załamany na krześle. Wiele rodziców uczniów, nawet jego przyjaciele, byli niezadowoleni z faktu iż w szkole zrobiło się niebezpiecznie. Mężczyzna wstał i podszedł do okna patrząc przez nie, dostrzegł swoją  bratanicę, siedziała na ławce i czytała jakąś książkę, zdziwił się bo jest już październik, a godzina jest dość późna bo po 20. Zszedł i zaczął iść w jej kierunku, usiadł obok, ale ona nie zareagowała. Już otwierał usta, a tu niespodzianka...
-Czytam, nie widać?-zapytała nie odrywając wzroku znad lektury. Yoh po raz pierwszy od dawna zbaraniał.Nie odzywał się już, nawet nie próbował, usłyszał westchniecie i zamykanie książki. Czerwone oczy spojrzały w jego czarne. Momentalnie przypomniała mu się jej matka, a no tak, znał ją, wyznawcy Hao dostali drugą szansę, lecz niestety nie wykorzystali jej...
-Jakim cudem ktoś taki jak pan pokonał moją matkę i ojca..?-usłyszał pytanie które było skierowane do niej, a nie do niego. Patrzył na nią zdziwiony, wydawała się spokojna i łagodna, wiedział jednak ze tak nie jest... Była jak Hao, niby łagodny, niewinny.... A tak na prawdę chętny do zabicia ludzi... Mężczyzna wstał i zaczął odchodzić.
-Czemu..?-usłyszał za sobą pytanie. Odwrócił się i spojrzał na nią.- Czemu dałeś nam szansę skoro nie dałeś jej im?-dodała po chwili. Patrzyli tak na siebie mierząc się spojrzeniami. Ona się uśmiechnęła i wstała odchodząc rzuciła jednak.- Boicie się tego czego nie rozumiecie... Ale czasem to światło bywa mrokiem-i zniknęła za zakrętem. Asakura nic, a nic nie rozumiał, nie dał im szansy?! Oj dostali ją! Oczywiście mówimy tu o rodzicach rebelsó, jak to by po ingliszu (spolszczenia są tu specjalnie!) powiedziano. Zapewne nie rozumiecie co tu się odwala, ale po to jestem tu ja i już objaśniam, no właściwie za chwilę. Yoh wrócił do biura i usiadł na krześle wzdychając. Łokcie oparł o biurko, a głowę oparł o dłonie. Pamiętał to zbyt dobrze... Nadzieje którą miał... Nadzieje że Hao się zmienił, a jego poplecznicy zrobią to samo... Pamiętał Mari i jej chłopaka, Miki i tych wszystkich wampirów, Rena i Jeanne... Hao i Imoge... Tak szczęśliwych... Zacisnął pieści i próbował się uspokoić. Do teraz pamiętał te zabójstwa tak bardzo podobne do zabójstw które dokonywał Hoa, fałszywą chęć pomocy z jego strony. Zapłakaną Annę która wpadła i oznajmiła że Jeanne jest w domu Rena i białowłosej... Leżała we krwi z martwymi oczami i ręką wyciągniętą w kierunku zdjęcia Miki, Rena, Jeanne, Aleksandra i małego Mena oraz Leo i Luka... Do dziś nie może uwierzyć że wszystko wskazywało na nich.... Masowe zabójstwa na Hao, a zabójstwo białowłosej wskazywało na Miki... Ich krzyki i marne tłumaczenia...
Anna weszła do gabinetu męża i zastała go siedzącego na fotelu... Patrzył ze smutkiem na pewną fotografię. Blondynka zbyt dobrze wiedziała jakie to zdjęcie, pomimo ze stałą dość daleko.
-Wszystko było łatwiejsze kiedy byliśmy tuż po turnieju...-zaczęła.- Pamiętasz?-zapytała podchodząc i patrząc na ukochanego.
-Tak... Hao przyszedł i przeprosił... Prosił o szanse dla popleczników... -uśmiechnął się szatyn.- Myślałem ze jednak jest w nim dobro....
-Wszyscy tak myśleliśmy.- kobieta spojrzał na zdjęcie, dostrzegł młodą siebie w wesołym uścisku Miki i Jun. Blondynka lekko zawstydzona i zmieszana tym wszystkim, Jun z uśmiechem zasłoniętym dłonią i jej kuzynka tuląca ją i czerwoną wręcz Jeanne. Uśmiechnęła się do wspomnienia.
-Wszyscy na zdjęciu są weseli...-powiedział Yoh z uśmiechem.- Tutaj jest Horo i Maja-pokazał na daną parę.- A tutaj Choco i Kaja... Morty i Elenor... Ja i Hao...-powiedział z delikatnym uśmiechem.
-Stare dzieje...-dodała Anna.
-A tu Leo obok Jun... A tak w ogóle to co u ich dzieci?-zapytał ciekawie.
-O ile wiem Olivia jest w Paryżu, a ich syn na wykopaliskach...-dodała spokojnie.
-A no tak...-westchnął mężczyzna.- Keni ma talent do gotowania po rodzicach...-powiedział patrząc na Ryo i ładną czarnowłosą kobietę.
-Ale Koko ma urodę po matce i kochliwe serce po ojcu-zaśmiała się Anna.
-Fakt.-powiedział wesoło. Spojrzeli na siebie i pocałowali się, od dawna nie mieli chwili spokoju. Do drzwi zapukał Hana.
-Proszę.-powiedzieli oboje w równym czasie.
-Robota tu macie?-zapytał blondyn wzdychając.- Posłuchajcie wszyscy ze szkoły chcą jakąś wycieczkę...-podał im pudełko na prośby, z którego wypadła tona karteczek z prośbą o wycieczkę. Yoh i Anna patrzyli na to z wielkimi oczami, a Hana spojrzał z miną typu "też nie wiedziałem że mamy tylu uczniów".
-Dobrze zajmę się tym później.-powiedział mężczyzna.
-Okej...-chłopak wyszedł. Anna patrzyła za synem, była zaniepokojona, miała wrażenie że stanie się coś złego, ale nie wiedziała co...
-No cóż... idź spać... Ja zajmę się robotą i przyjdę.-powiedział mężczyzna układając sosik kartek.
-Zastanawiałeś się kiedyś co by było gdyby....-urwała, nie umiała tego powiedzieć...
-Gdyby nie zabili ponownie? Tak wiele razy... Ale wszystko wskazuje na nich....-westchnął.- Są winni i muszą ponieść za to odpowiedzialność...-dodał ze smutkiem.
-Wiem... Po prostu... szkoda ze nie jest inaczej...-powiedziała blondynka odchodząc.
-Też tak uważam...-powiedział szatyn sam do siebie.

czwartek, 15 października 2015

Pamiętnik: Kartka Mena

Powoli otworzyłem oczy. Co jest ze mną nie tak?! Normalni nastolatkowie śpią w weekendy do 12, a ja 5 rano i już obudzony, po ojcu mam jakieś powalone geny! Westchnąłem i przeczesałem włosy  ręką. Spojrzałem na szafkę gdzie było zdjęcie mojej matki z jakąś kobietą, za nic na świecie nie wiem kto to... Ojciec nie chce powiedzieć a innych nawet nie pytam. Wstałem i poszedłem się umyć, ubrałem się i wyszedłem pobiegać. Potem jeszcze kilka ćwiczeń i na siłownie. Kiedy skończyłem była 11, chwyciłem wodę i napiłem się. Za drzwiami słyszałem chichoty, no tak znowu jakieś plastiki... Człowiek nie może nawet koszuli zdjąć by te idiotki o IQ chomika nie zaczęły chichotać jak dane zwierze podczas erekcji. Poszedłem się umyć i ubrałem z powrotem pakując dresowe spodnie do swojej szafki, chwyciłem torbę sportową i wyszedłem. O matko w niebiosach i ojcze na ziemi, ciotko w Ameryce, czy gdzie tam z mężem i moim kuzynem i kuzynką pojechałaś, ratujcie! Na czele świty podnieconych chomików stała ona 165 centymetrów z burzą blond włosów i niebieskimi oczami umalowana jakimś mazidłem i pachnąca landrynkami tak że tylko się zrzygać idzie, nieszczęście. Zwłaszcza dla mnie ta cukierkowata lalka barbi prześladuje mnie odkąd mam 8 lat! Lucyferze i każdy pomiocie piekła co ja, lub ktoś z mojej rodziny, ci zrobiłem ze się mścisz?! Odwróciłem się i odszedłem z szybkością pocisku wystrzelonego z karabinu maszynowego, lecz niestety te hieny mają dobry wzrok...
-Men!-pisnęła krótkowłosa dziewczyna w okularach i aparacie na zębach, nie że mam coś do takich ludzi.... Ale na litość bogów kobiety są jakieś chore! Puściłem się biegiem, a te za mną.  Wybiegłem z budynku i skręciłem w prawo, ale nie było tu kryjówki, no pięknie, znowu meczenie się z idiotkami i siedzenie z nimi i odpowiadanie na debilne pytania. Nagle ktoś złapał mnie za bluzkę i wciągnął na budynek, dla wyjaśnienia nie jest on wysoki, ratując mnie przed tymi pomiotami szatana. Starałem się nie hałasować, udało mi się i w końcu sępy pobiegły dalej. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na wybawcę, a raczej na wybawczynie.
-No nieźle lovelasie-(tak spolszczenie jest specjalne i świadome). No, pięknie!- Widzę ze kandydatek na żonę Ci nie brakuje, powodzenia przy kupowaniu sukni i welonu- Zaśmiała się.Nosz kur...de mać i jej wszystkie dzieci! Czemu akurat ONA?! Przez ONA mam na myśli średniego wzrostu dziewczynę o kasztanowych włosach i oczach koloru czekolady. Miała na sobie obcisłe rybaczki w czarnym kolorze, martensy oczywiście też czarne, ale miały na sobie czerwone szlaczki, koszulki nie widziałem bo zasłaniała ją czerwona kamizelka z materiału z czarnym pyskiem wilka. Włosy dziewczyny były związane w niedbały kok, a ona sama patrzyła na mnie. No i jeszcze czarne paznokcie z czerwonym księżycem, ta dziewczyna jest zbyt dumna ze swojego wilkołaczyzmu...
-Ta... Dostaniesz zaproszenie jako pierwsza.-odgryzłem się i otrzepałem. Dziewczyna oparła się na łokciach i spojrzała na mnie rozbawiona. No i jeszcze makijaż podkreślające i tak długie rzęsy i pełne usta... Kobieto zboki i pedofile się wszędzie kręcą, a ty chodzisz ubrana jak modelka! No wglądasz lepiej niż te puste lale, no ale.... A co mnie to w ogóle obchodzi!? Znalazłem drogę powrotną na dół i zszedłem na dół. Dziewczyna zeskoczyła za mną. Oparła się plecami o moje.
-A co jeśli to ja będę stała obok ciebie na ślubnym kobiercu?-zapytała. O bogowie... Ona wstydu nie ma?! Takie pytania!? Jeszcze niedawno mnie nienawidziła, a teraz?!
-Raczej wątpię...-słowa Lucy przecięły powietrze niczym szabla. Jej oczy ciskały lodem, a oczy szatynki piorunami.
-Przyszedł pojeb genetyczny jak miło- Alexa powiedziała "uprzejmie" przez zęby, wyglądała jak by miała się na nią rzucić.
-Morda kundlu!-wydarła się Lucy.- Men idziemy!- podejść do mnie i chciała chwycić za rękę. Ni chu chu! Zabrałem rękę, a ta spojrzał na mnie marszcząc brwi.- Men....-syknęła- Powiedziałam idziemy! Powinieneś chodzić ze mną! Swoją DZIEWCZYNĄ!- dobra dość! Koniec! End! Finito! Finito, kużwa, inkantate!!!!
-Najpierw musiałbym ją mieć.- warknąłem na nią. A co!? Niech se nie myśli!- Nie jesteś moja dziewczyną, ledwo co cię toleruję, jesteś egoistką i wredną małpą! A jeśli chodzi o Alexę, to zanim otworzysz tą japę i mnie wnerwisz tym irytującym głosem, tak wolę ją od ciebie!- chwyciłem ogłupiałą szatynkę za rękę i pociągnąłem ją w kierunku biblioteki. Weszliśmy do środka i poszedłem z nią na dział historii gdzie nikt nie przychodzi i usiadłem na podłodze i przejechałem ręką po głowie. No pięknie, ojciec mnie opieprzy na perłowo ze szlaczkiem! Dobra trudno, miałem dość tej blondyny! Jej ojciec też jakiś psychiczny na jej punkcie!
-Nieźle, nieźle...-usłyszałem głos Alexy. Usiadła obok mnie i śmiałą się półgębkiem... Potem położyła głowę na moim ramieniu.- Debil z ciebie.-usłyszałem jej szept.
-Byłem w takim otoczeniu i mi się udzieliło- burknąłem wrednie. Spojrzała na mnie i po chwili... pocałowała...
-Masz w nagrodę, ja idę.-wstała i otrzepała spodnie z niewidzialnego kurzu.- A jak chcesz mogę poudawać twoją lalę-powiedziała i poszła won. Poczerwieniałem i ogarnąłem co się stało. Ja pierdziele! Ale... przynajmniej pocałowała mnie osoba która mis się podoba.... Uśmiechnąłem się i poszedłem do pokoju. Dzisiejszy dzień był... zabawny....

środa, 14 października 2015

Pamietnik: Kartka Yuki

I znowu weekendzik. Siostra jak zawsze ostatnio gra na wiolonczeli a tu ludzie na wyciągnięcie ręki... A trudno, więcej widowni dla mnie... Wstałem i jak każdy normalny człowiek, nawet facet szowinistki, poszedłem do łazienki. Umyłem się i ubrałem. Ludzie toż to październik a gorąco jak na sawannie. No cóż... Jedna korzyść że jeszcze można na dziewczyny nie ubrane w jakiś kombinezon narciarski pooglądać...  Spojrzałem na stolik który zawsze zajmowałem z kumplami. No już czekają... Hana i Men, no i ten milczek o zapędach poetyckich Brad...
-Yo!-krzyknąłem jak do przygłuchych a ci podskoczyli na kilka metrów.
-Na litość duchów!-warknął Brad.- Panuj się!
-Na razie to ty się drzesz... Poza tym ja nie mam zwierzęcia...-powiedziałem. No bo kurde nie moja wina że w genach mam jakieś coś co próbuje we mnie wmusić odpowiadanie by choć próbować wywołać uśmiech na twarzach innych.
-Ja nie mogę... -burknął Men. Ten to wiecznie naburmuszony...
-Kabaret za dwa grosze...-burknął Hana, jego najłatwiej rozśmieszyć.
-Miło mi! Yuki McDonell!-wyciągnąłem rękę. Patrzyli na mnie jak na idiotę, dobra jak widownia chce to dostanie- Guten morgen, butem w mordę! Szprechen ty in Polski?!-zapytałem z uśmiechem godnym kucyka pony. Wszyscy się na mnie gapili a po chwili zaczęli się podśmiewać.- Zadanie wykonane, można klapnąć dupsko!-ucieszyłem się.
-Ty to jesteś kurde wybitny-wycedził Men i się uspokoił siadając ja na człowieka przystało... Ale jak na nastolatka to zbyt sztywno, jak by mu ktoś kij w tyłek wsadził, ale to nie mój interes, ja tam tolerancyjny jestem...
-A teraz lepiej się zwijaj...-mruknął Brad.
-Czemu mnie aż tak nie lubisz? To Tao powinien drzeć na wszystkich mordę i rzucać fochami na lewo i prawo!-powiedziałem. Nie kumam gościa!
-Nie chodzi raczej o to ze królowa lodu, Lucy idzie...-ostrzegł Hana, Mena już od wieków nie było Jako ze nie miałem zbytniej ochoty zostać jej prywatnym komikiem zabrałem dupę w troki i dałem klasyczną nogę. Zatrzymałem się dopiero po pewnym czasie, wiecie lepiej pobiegać i schudnąć niż się zamęczyć z młodą Usui, uwierzcie mi na słowo ta blond terrorystka zamęczyłaby nawet troskliwego misia by zamęczyła...
-Znowu chowasz się przed Lucy?-usłyszałem JEJ głos...
-A no... Wiesz nie mam ochoty zostać sorbetem lodowym.-spojrzałem na Aurorę. Jak zwykle wyglądał ślicznie... Włosy związane w kucyk, jeansy i zielona koszulka z żółtym kwiatkiem. Uśmiechnąłem się do niej.
-Zrozumiałe... Ale miałeś iść ze mną do kina i jak nie pójdziesz to zrobię ci krzywdę-zagroziła z uśmiechem.
-No to chyba muszę iść-udałem zranionego i zawiedzionego życiem człowieka. Dziewczyna się zaśmiała.
-Chodźmy już.-złapała mnie za rękę i poprowadziła do kina.
-Aura... Mogę cię o coś zapytać?- spokojnie Yuki, najwyżej w modę oberwiesz, z twoim wyglądem i tak nic gorszego się nie stanie....
-Jasne...-odparła wchodząc do budynku.
-Będziesz moją dziewczyną?-pierdzielnąłem z grubej rury... A skoro o rurach mowa... Niech ktoś je stąd zabierze! Dziewczyna obróciła się w moją stronę, Boże ujrzę za chwile zobaczę Hadesa! Jednak nie... Dziewczyna patrzyła na mnie z wielkim uśmiechem.
-Oczywiście że tak!-przytuliła mnie, a ja działając pod wpływem adrenaliny pocałowałam ją namiętnie  obejmując ją w tali, po chwili ona objęła mnie w szyi. Nasz pocałunek został przerwany po jakiś 5 minutach.
-Umiesz zrobić pierwszy krok-uśmiechnęła się, a potem to tylko kupiliśmy popkornik i piciu, a potem odprowadziłem ją do domu. W pokoju nie mogłem zasnąć z wrażenia, ale w końcu mi się udało... Wiecie miłość wcale nie jest taka skomplikowana jak mówią.



wtorek, 13 października 2015

Pamiętnik: Kartka Czelsi

Nienawidzę weekendów bardziej niż poniedziałków... W tygodniu to chociaż wiem co ze sobą zrobić... No bo co? Nie mam mamy której można by było pomóc w sprzątaniu, gotowaniu, czy przy sklepie... Nie ma ojca z którym można by wyjść na spacer, a brat jest zajęty robieniem za zwierze towarzyskie...
Po tym jak leżałam w łóżku do jedenastej w końcu zwlekłam się z pościeli. Moje włosy jak zwykle urządzały bunt i prezentowały się jako piękny stóg siana. Odetchnęłam cierpliwie i zaczęłam czesać włoski. Po godzinie byłam gotowa do wyjścia z pokoju, ale po co? Gdzie i z kim iść? O ile pamiętam każdy czymś zajęty... Znaczy z tego co zgaduje Luk jest wolny, ale co ja bym miała z nim robić? Zebrałam się w końcu i postanowiłam się przejść. Kręciłam się tak bez celu po szkole z pół dnia... W końcu poszłam gdzie mnie nogi poniosły, kurde trudno mi się przyznać ze do tej pory myślę co bym mogła robić razem z Lukiem. Może i był zboczeńcem ale da się z nim pogadać... Z nauką też se radzi... Nawet mi pomaga... Tak jak ja lubi muzykę... Świetnie gra... wygląda wtedy jak by był w innym świecie... Otrząsnęłam się z tych myśli gdy dotarłam do sali muzycznej... To dziwne... Ktoś gra na gitarze... Wiedziona wrodzoną ciekawością(po matce) i masochizmem(po ojcu) zajrzałam. Na gitarze delikatne dźwięki wygrywał Luk. Ciche słowa... Delikatne i wywiercające w umyśle dziurę zapisując się w nim. Nie rozumiałam ich jednak... Nie myśląc co robię podeszłam i wzięłam wiolonczelę, podeszłam usiadłam obok i zaczęłam z nim grać. Ten tylko spojrzał na mnie uśmiechnął się i grał dalej. Nasze instrumenty zgrały się, rozumiały się? Mówią że muzyka łączy ludzi... Nasza jednak była zgodna, inna ale zgodna. Po chwili zrozumiałam ze słowa wypływają z moich ust, nie rozumiałam tego co mówię, po prostu to śpiewałam... Wtedy brzdąkanie gitary zmniejszyło się do uderzenia o struny, wtedy zrozumiałam ze chce żebym to ja przejęła dyrygowanie. Jak by co to jego wina, trudno no to yolo! Zagrałam gwałtowniej, ale i tak delikatnie. Zamknęłam oczy i grałam spokojnie. Po chwili nie słyszałam już gitary, ale grałam dalej, zbyt chciałam by słyszał... Nie wstałam, nie otwierałam oczu, już nic nie mówiłam. Skończyłam po kilkunastu minutach, dyszałam i po chwili otworzyłam oczy. Luk siedział na widowi i bił brawo. Patrzyłam na niego, był lekko uśmiechnięty i patrzył tylko na mnie... Moja jedyna widownia... Ale pomimo to sprawia ze czuję się wyjątkowa... Bo słuchał mnie... Właśnie mnie, nie by z nikim innym tylko ze mną...
Nie pomyślałabym że w październiku może być jeszcze w miarę ciepło. Ja i Luk szliśmy ulicą. Miałam na sobie grubą bluzę, a on cienką... Szliśmy spokojnie ja popijając herbatę a on kawę... Popatrzyłam na jego rękę... Mogłam ją chwycić... Tak łatwo... Ale... I wtedy on chwycił moją... Poczerwieniałam i znowu szliśmy w bliżej nie określonym kierunku, po chwili marszu obróciliśmy się w drogę powrotną.
-Dlaczego mnie słuchałeś?-zapytałam. Nie... Moje usta wypowiedziały te słowa bez konsultacji z mózgiem.
-Bo to było niesamowite...-jego słowa były jak krzyk, pomimo tego ze szeptał.
-Wiesz...-nie, nie, nie! Milcz McDonell!- Pierwszy raz widziałam się tak spokojnego... Tak skupionego...-zabrzmiało jak bym go prześladowała!
-A ty byłaś bardzo skupiona...-odparł.- Byłaś wspaniałą...-dodał. Reszta drogi minęła w ciszy. Kiedy odprowadził mnie do drzwi pokoju... dał mi czarną różę i... pocałował... Potem po prostu zniknął... Stałam jeszcze chwilę jak idiotka, a potem poszłam się umyć i spać... Na następny dzień ćwiczyłam grę na wiolonczeli patrząc na podarunek od Luka.

poniedziałek, 12 października 2015

10-w Skrzydle szpitalnym

Men i Hana patrzyli na dziewczynę. Była to śliczna blondynka o niebieskich oczach, lewe zaś zakrywała grzywka. Obróciła głowę w prawo, jej mina nie mówiła nic, a nic. Przełknęli ślinę i wstali z piachu.
-Dzięki...-powiedział w końcu Hana.
-Gdzie jest wasz akademik?-zapytała z niewzruszoną miną.
-Tam.-powiedział Men wskazując ich szkołę.- Budynek z napisem "Akademiki studenckie"pomarańczowo czerwony jest dziewczyn...- Blondi wzięła Alexę na ręce i pobiegła po drodze rzucając jakieś "dziękuję".
-Co to kurde było?-zapytał Hana.
-A ciul wie... Ale lepiej stąd spadajmy.-powiedział patrząc na budzących się powoli wrogów.
-Się robi-zasalutował Hana i już biegli do szkoły.
******
Dara wpadła do skrzydła szpitalnego dysząc jak maratończyk. Zastałą tam całą naszą pożal się Boże gromadkę. Jak ktoś nie wie to tu jeszcze wielu innych szamanów jest, ale my na razie mamy ich w poważaniu.... Wracając... Pani od Biologi(Bodajże) rozejrzała się nerwowo i dostrzegła swoją córkę z zabandażowaną ręką i plaster na poliku. Siedziała niedaleko Leo, który wyglądał jak 556,5 nieszczęścia... Luka nigdzie nie było... Ela(jak ją haniebnie matka nazywa pod. Miki, Lyserg i wszyscy inni) rozmawiał z nim, a właściwie coś tam do niego gadała, ale ten otworzył okno i na hardkora wyskoczył przez nie. Nikogo poza tymi z ziem ziemskich, czyli poza dziećmi z wyspy wygnanych, to nie zaskoczyło. Po prostu siedzieli i uskuteczniali swoje samoleczenie. Dara rzuciła się na córkę jak pies na kość(ale poetyckie porównanie...) i zaczęła ją ściskać. Ta z braku powietrza i chęci widzenia matki ugryzła ja w ramie bo nie mogła zrobić nic innego.
-Au!-krzyknęła kobieta.
-Ciszej!-wnerwiła się w końcu blada kobieta. Miała ona szare oczy i fioletowe włosy. Tak córeczka Fausta jak malowana... Wiktoria, ale mówią na nią Dante, ciul wie czemu...
-Oh... O..oczywiście Dan... znaczy Wiktorio... Co z moim dzieckiem?-zapytała kobieta.
-Wszystko jest dobrze... z wyklętymi trochę gorzej, ale ich organizmy same się leczą....- Nagle do pomieszczenia weszła blondynka z Alexą na rękach.
-Potrzebuję bandaża...-powiedziała chłodno blondynka. Dante nie zareagowała specjalnie, jedynie podeszłą i zbadała szatynkę. Potem ją opatrzyła i kazała położyć na jednym z łóżek.
-I co?-zapytała Fox siedząc na szafce, dodam ze wysokiej...
-A to ze se nie mogli tamci poradzić i się z wilczka zmieniła!-warknęła dziewczyna.
-Co się tutaj wyrabia!?-nie wytrzymała nauczycielka przyrody.
-A ciebie ktoś do głosu dopuścił?-zapytała Lizzy.
-Dobra dość tego...-powiedziała Sharon.- Nie widzicie ze sprawa robi się poważna!? Te cholerne rzygi lucyfera udające jakieś Aniołki Charliego! Napadły na nas! Po raz kolejny! Do cholery niech ktoś ich w końcu zamknie w psychiatryku!-wściekłą się czerwonooka.
-Spokojnie bo ci cholesterol/cukier czy co tam podskoczy, a poza tym złość piękności szkodzi-uspokoił ją złośliwie Brad.
-A Ty masz mało do stracenia-powiedziała wrednie Lucy, za co "przypadkiem" dostała w tył głowy ciężką encyklopedią medyczna.
-Dajcie wszyscy spokój!-zdenerwowały się Maxi i Aurora, ruda miała tylko plaster na poliku, ale niestety Aurora miała obandażowane ręce od nadgarstków do ramion, szyję też obandażowaną i wielką ranę na poliku.
-A wy też mordy uciszcie!-warknęła wściekłą na wszystko Luna. Jej kostki były obłożone lodem.
-Wszyscy się uciszyć albo z ryjów zrobię jesień średniowiecza i szyszkę baby z dupy.-warknęła poetycko Lizzy.
-A ja poprawię-zagroziła Fox.
-A ja im pomogę-dodała Alexa masując głowę i powoli podnosząc się z posłania. Zapadłą cisza jak makiem. Carmen patrzyła na wszystkich, chyba tylko ona nie miała instynktu samozachowawczego.
-Ludzie spoko, potrenuje się i mogą nam buty czyścić.-powiedziała optymistycznie.
-Właśnie to widzieliśmy-prychnął sarkastycznie Yuki.
-Wszyscy musimy się uspokoić.-dodała Czelsi.
-To se, kuźwa, zaaplikuj nerwosolu!-burknął Kairi.
-Wszyscy się zamknąć albo zrobię wam zastrzyki uspokajające i zaśniecie do jutra! Założę się że nasz "kochany", w nosorożca róg, ucieszy się...
-Panno Hassei!(w końcu poznałam nazwisko Fausta!)-Dara nie chciała tego tolerować.
-A pani niech się zamknie!-wrzasnęły już wculwione Lizzy i Fox.